Szlakiem Młota i Łupaszki

Article Index

CZĘŚĆ II

Oddział "Szumnego" był liczniejszy niż "Młota", wobec czego postanowił on połączyć się z "Szumnym"i oddać się pod jego rozkazy. Po kilku udanych akcjach, "Szumny" mianował "Młota" swoim zastępcą. Jednak większość decyzji dotyczących różnych operacyjnych akcji podejmował "Młot", gdyż jako zawodowy plutonowy z kilkuletnią służbą wojskową miał bez porównania większe doświadczenie niż "Szumny". Jak się później okazało, "Młot" był żołnierzem z krwi i kości, jakich mało można było spotkać. Połączone oddziały liczyły teraz prawie stu pięćdziesięciu ludzi. Prawie wszyscy posiadali wojskowe mundury i czapki rogatywki, oficerskie pasy z koalicyjkami przez piersi, buty z cholewami, tzw. oficerki lub wojskowe kamasze. Broń, w większości maszynowa, niemiecka jak też sowieckie erkaemy Diktierowa , pepesze i kbk. Na pierwszy rzut oka niczym nie różnili się od regularnego wojska. Ponadto, oddział posiadał bryczkę, z której podczas dłuższych marszów korzystał "Szumny". Była też mała orkiestra: akordeon, saksofon, skrzypce i trąbka na której grał Solich z Drohiczyna. Orkiestra grała zazwyczaj, gdy oddział opuszczał miejsce postoju, czyli jakąś miejscowość - wieś, gdyż prawie nigdy nie urządzano noclegu w lesie, tylko we wsi lub kolonii - kwatery zawsze były pod dachem.

Był też kwatermistrz odpowiedzialny za wyżywienie oddziału. On też wypłacał każdemu co miesiąc żołd, który wówczas wynosił 500 złotych, dodatkowo żołnierze dostawali papierosy. Dla przykładu nadmienię wartość żołdu. Kilogram słoniny czy kiełbasy kosztował wówczas 100 zł, tyle samo kosztował litr wódki czy dobrego bimbru. Każdy partyzant musiał być codziennie ogolony, mieć wyczyszczone buty i mundur. Oddział "Szumnego" operował nie tylko w okolicy Drohiczyna czy Siemiatycz, lecz po obu stronach Bugu, zjawiając się często tam, gdzie się go nie spodziewano.

Na początku maja 1945 r. do oddziału "Szumnego" dotarły wieści, że w siemiatyckim więzieniu znajduje się dużo ludzi aresztowanych przez UB z rejonu Siemiatycz. Urząd Bezpieczeństwa w tym mieście był znany w całej okolicy z powodu represji i okrucieństw, jakich dopuszczali się ubecy względem byłych członków AK i sympatyzującej z nimi ludności. Poczęto więc snuć plany zdobycia tego miasta. Nie było to jednak łatwe przedsięwzięcie. W Siemiatyczach oprócz Urzędu Bezpieczeństwa i komendy milicji, kwaterowała także kompania Wojska Polskiego. Partyzanci nawiązali kontakt z operującym w okolicy Bielska I Szwadronem Wileńskiej Piątej Brygady AK, przedstawiając im propozycję wspólnej akcji zdobycia miasta. Po kilku dniach, plan zaakceptował dowódca brygady, "Łupaszko". Zanim jednak przystąpiono do jego realizacji, postanowiono dokładniej zapoznać się z siłami wroga. Od specjalnych łączników mieszkających w mieście otrzymano meldunek, że siły milicji i UB liczą łącznie około 60 ludzi, kompania żołnierzy około 80 osób oraz kilkunastu członków PPR i ZMW, którym miejscowe władze dały różną broń. W sumie około 160 osób. Ponadto, partyzanci liczyli na zaskoczenie przeciwnika, gdyż miasto postanowiono zdobyć w nocy. Na dzień przed rozpoczęciem akcji, "Szumny" z "Młotem" rozesłali do nadbużańskich wsi "wici", zbierając grupki zakonspirowanych członków AK i NSZ, by zasilić swój oddział. Zaczęli więc małymi grupkami przybywać uzbrojeni mężczyźni z takich miejscowości jak: Arbasy, Osnówka, Twarogi, Perlejewo, Granne, itp., w większości członkowie NSZ. Tuż przed wieczorem oddział "Szumnego" liczył ponad 200 ludzi. Ci ostatni, idąc na tą wyprawę, wzięli ze sobą dwa konne wozy załadowane amunicją i granatami. Miały one także służyć do przewozu rannych. Do tej grupy ludzi dołączyła jeszcze wspomniana kompania "Łupaszki" pod dowództwem porucznika "Zygmunta" - Bronisława Błażejewicza. Całość sił partyzanckich liczyła ponad 300 ludzi. Wśród nich byli także partyzanci z Sokołowa: Henryk Jakonowski ps. "Skała", Eugeniusz Todorski z ulicy Węgrowskiej, Kacper Błoński z ulicy Sadowej, Zechcio Sawicz, Marian Warsztocki z koloni Skrzeszew, byli też z miejscowości Zawady i inni.

W godzinę po zapadnięciu zmroku, zostały przecięte wszystkie linie telefoniczne łączące Siemiatycze z innymi miejscowościami. W ciągu następnej godziny miasto zostało otoczone partyzanckimi oddziałami, nie pozwalając nikomu opuścić miasta. Przed północą na sygnał rakiety, poszczególne kampanie i plutony ruszyły do centrum miasta, śpiewając znane partyzanckie, wojskowe i legionowe pieśni. Już na peryferiach miasta nastąpiły krótkie potyczki z patrolami ubeków i milicji, którzy odpowiadając strzałami, schronili się w budynkach swych komend. Partyzanci otoczyli te budynki jak również koszary wojskowe. Wystrzelono w górę kilka rakiet by oświetlić miasto i wezwano otoczone załogi do poddania się. Ale wtedy punkty oporu przeciwnika odpowiedziały gwałtownym ogniem. Rozpoczęła się walka. Po kilkunastu minutach poddali się żołnierze. Kilkunastu z nich, nie chcąc się poddać, korzystając z ciemności nocy, zbiegło na pobliskie pola. Natomiast Urząd Bezpieczeństwa mocno się bronił, ziejąc kulami z okien budynku. Partyzanci jednak przewidzieli, że zdobycie tego budynku nie będzie łatwe. Szykując się na tę wyprawę, wzięli ze sobą piata ? angielski przeciwpancerny granatnik. Ustawili go naprzeciw szczytu budynku, gdzie nie było okien i nie leciały kule. Po kilku strzałach zawaliła się szczytowa ściana, tworząc duży wyłom. Zaraz też wrzucono tam kilka ręcznych granatów. Gdy dym i kurz nieco opadł, z wnętrza budynku odezwały się głosy:

- Nie strzelać! Poddajemy się!

Tak też się stało, po chwilowym przerwaniu ognia, z budynku poczęli częściowo wychodzić ubecy z podniesionymi rękami. Otworzono zaraz prowizoryczne więzienie, w którym znajdowało się kilkadziesiąt osób. Sporadycznie trwały jeszcze walki. Broniła się jeszcze komenda milicji i część żołnierzy, którzy zbiegłszy ze swych koszar, tutaj znaleźli schronienie. Gdy się jednak dowiedzieli, że budynek UB został zdobyty, poddali się bez żadnych warunków. Gdy umilkły strzały, część mieszkańców miasta wyszła na ulice, by powitać zwycięskich partyzantów. Ci zaś, w centrum miasta zrobili zbiórkę swych oddziałów. A następnie na głównej ulicy zorganizowali coś w rodzaju defilady, idąc zwartymi oddziałami przez całe miasto, śpiewając wojskowe i partyzanckie piosenki. Gdy doszli do rynku, wystrzelono w górę dziesiątki rakiet, tworząc na ciemnym tle nieba świetlny parasol. Przed świtem partyzanci opuścili miasto, wycofując się do okolicznych lasów. Zabrali też ze sobą wziętych do niewoli ubeków i milicjantów. Tych, co dopuścili się zbrodni wobec byłych członków AK i NSZ, powieszono. Pozostałych puszczono wolno, udzielając odpowiedniego ostrzeżenia. Zabrano im też mundury i buty.

Zdobycie Siemiatycz było jedną z większych zwycięskich akcji partyzanckich na Podlasiu i odbiło się głośnym echem w okolicy. W kilka dni później, partyzanci zaplanowali kolejną większą operację, której celem miało być opanowanie mostu na Bugu, w pobliżu Siemiatycz. Tego ważnego kolejowego mostu strzegła kompania wojska w sile około sześćdziesięciu żołnierzy. Akcję wyznaczono na 18 maja. Miejscowi partyzanci dobrze znali most i przylegające do niego tereny. Tego dnia kilka kilometrów przed mostem, około pięćdziesięciu partyzantów wsiadło do pociągu jadącego od strony Siedlec do Siemiatycz. Gdy pociąg tuż przed mostem zaczął zwalniać, jak to zawsze czyniła obsługa pociągu, partyzanci wyskoczyli z wagonów na tory, obezwładnili dwóch wartowników, a następnie otoczyli pozostałą grupę, zmuszając ich do poddania. Żołnierze bez oporu oddali broń, a kilkunastu z nich wywodzących się z Wileńszczyzny, wstąpiło do oddziału "Szumnego" wraz z dowódcą kompani, który przyjął pseudonim "Kmicic".

Oprócz większych akcji i bitew, prawie codziennie trwały drobne potyczki z kręcącymi się w terenie milicjantami i ubekami. W drugiej połowie lipca, do oddziału "Szumnego" i "Młota" doszły wieści, że po przeciwnej stronie Bugu, w okolicy Korczewa, polscy żołnierze, tzw. berlingowcy, pod dowództwem sowieckich oficerów NKWD dokonują masowych aresztowań podejrzanych jak i przypadkowo napotkanych mężczyzn. "Szumny" dowiedziawszy się o tym, postanowił osobiście sprawdzić, czy wieści są prawdziwe. Oprócz tego, miał nawiązać bliższy kontakt z dowódcą innego partyzanckiego oddziału, "Rekinem", działającym po drugiej stronie Bugu.

Rankiem, 26 lipca, "Szumny" dobrał sobie trzech partyzantów, w tym swego adiutanta Jabłonowskiego i przeprawił się na drugi brzeg rzeki. Tu dokładnie rozejrzeli się po najbliższej okolicy. Nic jednak podejrzanego nie spostrzegli. Ruszyli wiec przed siebie. Zamierzali dotrzeć do wsi Bużyski i Starczewice, gdyż tutaj mieli się spotkać z oddziałem "Rekina". Gdy wyszli na szeroko otwartą równinę, ujrzeli nagle wyłaniającą się zza niewielkiego wzniesienia grupkę ludzi w wojskowych mundurach, którzy z daleka czynili rękami jakieś gesty. "Szumny" i towarzyszący mu partyzanci myśleli, że zbliża się oddział "Rekina". Śmiało więc ruszyli ku nim. Gdy zbliżyli się na odległość trzystu metrów, ujrzeli wyłaniającą się tyralierę wojska. Zrozumieli, że to pomyłka. Wygarnęli więc ze swych automatów po kilka serii i poczęli uciekać do odległych kilkaset metrów zarośli. Wtedy idący na przedzie tyraliery erkaemista, z pozycji stojącej wygarnął za uciekającymi kilka długich serii. Padł "Szumny" i towarzyszący mu partyzanci. Taki był koniec "Szumnego". W tym czasie jego oddział liczył około 120 ludzi, pełne cztery plutony. Po jego śmierci dowództwo nad całością objął "Młot".