Szlakiem Młota i Łupaszki

Article Index

CZĘŚĆ VI

Noc z 12 na 13 sierpnia "Młot" z oddziałem spędził na koloniach w okolicy Krzemienia. Podczas tego wypoczynku ktoś "Młotowi" podsunął myśl, aby 15 sierpnia udać się do Jabłonny. W tym dniu obchodzono święto kościelne. Przed rokiem 1939 w tym dniu świętowano również rocznicę "cudu nad Wisłą" z 1920 r.

"Młot" przyjął tę propozycję. A rankiem następnego dnia wysłano do Jabłonny zaufanych ludzi, by sprawdzili, czy na tym terenie nie ma wojska. Po kilku godzinach zwiadowcy wrócili i zdali raport. W Jabłonnie i w okolicy nie ma wojska. Jedynie przy budynku gminy znajduje się posterunek milicji z kilkoma funkcjonariuszami. Jeszcze tego samego dnia, po południu, 14 sierpnia, oddział "Młota" był w Jabłonnie. Zakwaterowali się w kilku miejscach. W dawnym dworze Bujalskich oddalonym około 600 metrów od centrum wsi. Kwaterowali też w Jabłonnie Średniej, jakby trochę na uboczu tej rozległej, rozrzuconej miejscowości. Gościny udzielili im Zdolińscy - właściciele wiatraka, Kosieradzcy i inni gospodarze. A że dzień był dość ciepły i pogodny, toteż partyzanci czyścili i prali swe ubrania, buty, golili się, odnawiali ubiór jak na jakąś defiladę. Kiedy to czynili, w kwaterze "Młota" zjawili się współpracujący z nimi ludzie z Jabłonny, informując go o podających się za partyzantów bandytach. Usłyszawszy to, "Młot" zaraz wysłał swoją żandarmerię do Tchórznicy, Władysławowa i Toczysk, by zlikwidowali owych bandytów. Na szosie wiodącej do Sokołowa wystawiono ubezpieczający posterunek - trzech ludzi uzbrojonych w erkaem i automaty. Wystawiono również dwa mniejsze posterunki. Wszyscy mieli czuwać nad bezpieczeństwem oddziału.

Następnego dnia, około godziny dziewiątej rano, przed kościołem odbyła się zbiórka. Około osiemdziesięciu partyzantów ustawiło się w dwuszeregu. Przed oddziałem stanął "Młot" i dokonał przeglądu swych żołnierzy. Ocenił ich wygląd i uzbrojenie. Potem padła komenda: - W prawo zwrot! Naprzód marsz!

Cały oddział w zwartym szyku wszedł w szeroko otwarte drzwi kościoła. Ceremonii tej przyglądało się kilkadziesiąt osób z Jabłonny i parafii, którzy przyszli na poranną mszę świętą. ówczesny proboszcz, Aleksander Fijałkowski, wygłosił długie, patriotyczne kazanie. Organista Miłosz grał i śpiewał przedwojenne pieśni legionowe i wojskowe. Jedną z nich był partyzancki hymn - O Panie, któryś jest na niebie... (W oddziałach "Łupaszki" i "Młota" często śpiewano tę pieśń.). Była to naprawdę wielka uroczystość.

Po nabożeństwie, wychodzących z kościoła partyzantów witały setki mieszkańców parafii, wręczając im kwiaty i różne drobne upominki. Później w strażackiej remizie urządzono zabawę, która trwała do wieczora. (Świadkiem tych wydarzeń - uroczystości była wówczas szesnastoletnia Jadwiga Kosieradzka, później Trzcińska z Jabłonny). Gdy zaczął zapadać zmrok, "Młot" wydał polecenie zbiórki oddziału. Jednak jego podkomendni tak się "roztańczyli" z miejscowymi pannami, że po półgodzinnym oczekiwaniu zebrała się zaledwie połowa oddziału. Wówczas jeden z dowódców kazał wystrzelić z erkaemu dwie długie serie. To poskutkowało. Po kilku minutach zjawili się wszyscy. Partyzancka orkiestra zagrała marsza i oddział ruszył na drogę wiodącą do Teofilówki i Krzemienia. W połowie drogi skręcili w prawo, w kierunku Gródka. Tu zawodowy rybak i przewoźnik - Ruciński przewiózł łódkami cały oddział na drugą stronę Bugu. (W tym czasie w Gródku funkcjonował prom, którym przewożono konne furmanki, konie, bydło, owce i inne ładunki.). Przyczyną udania się oddziału na przeciwny brzeg Bugu było to, że podczas pobytu "Młota" w Jabłonnie, zjawiło się u niego kilka osób z okolicy Perlejowa, prosząc go, aby wziął w obronę ludzi z tamtych okolic. Sowieckie ekspedycje, które razem z ubekami wyruszyły z Bielska, organizowały we wsiach obławy na ludzi. Aresztowano i bito napotkane osoby, domagając się informacji o tym, gdzie znajdują się partyzanci.

Po opuszczeniu Jabłonny przez oddział "Młota" wielu mieszkańców tej miejscowości obawiało się represji ze strony ubeków i wojska. Rzeczywiście, w dwie godziny później, przyjechało do wsi razem z ubekami kilka samochodów wojska. Zlustrowali pobieżnie wieś. Pytali o ilość partyzantów i o to dokąd się udali. Tym razem nikogo nie aresztowali i około północy opuścili wieś. Prawdopodobnie bali się, aby w drodze powrotnej do Sokołowa nie urządzono na nich zasadzki.

Tymczasem "Młot" znalazłszy się z oddziałem na prawym brzegu Bugu, ruszył w kierunku Śledzianowa i Perlejowa. Tu dołączyło do niego kilkunastu uzbrojonych partyzantów, którzy w mniejszych grupach działali na tym terenie. Wieczorem, 17 sierpnia, oddział dotarł do wsi Miodusy Dworaki, oddalonej zaledwie dwa kilometry od Perlejowa - dużej osady, w której wówczas raz w miesiącu odbywały się targi. W Miodusach zamierzano spędzić noc i następny dzień, by zebrać wiadomości o tym, gdzie znajdują się grupy operacyjne UB i NKWD. "Młot" wybrał sobie na kwaterę duży drewniany dom z gankiem, stojący na początku wsi, u Krzyżanowskiego.

Ranek 18 sierpnia był pochmurny. Czasami przez warstwę chmur przebijało się słońce. Około godziny dziesiątej kilku rolników zaczęło zwozić z pól zboże. Żniwa w tym roku były opóźnione, ponieważ rok był mokry, a szczególnie lipiec. Na polach pozostawało jeszcze trochę zboża.

Gospodarze, u których na kwaterę zatrzymali się partyzanci, zaczęli przygotowywać obiad dla swych gości. Około godziny dziesiątej trzydzieści niebo się zachmurzyło i zaczął padać drobny deszczyk. W tym czasie na drodze wiodącej od strony Ostrożan, pokazało się kilka odkrytych ciężarowych samochodów - prawdopodobnie było ich sześć. Wozy zatrzymały się około trzysta metrów przed wsią. Z pierwszych samochodów szybko zaczęli wyskakiwać żołnierze w rosyjskich mundurach i szerokim półkolem otaczać wieś. Z dwóch ostatnich wozów poczęli wychodzić żołnierze w mundurach polskich - byli to ubecy. Kiedy to ujrzał stojący na czujce partyzant, wygarnął do biegnących serię z erkaemu. Poderwało to na nogi partyzantów. Wybiegli ze swych kwater, zajmując w dogodnych miejscach stanowiska obronne. W tym czasie "Młot" wyszedł z mieszkania na ganek i spojrzał na pole. Zobaczywszy sowieckich żołnierzy, rzekł głośno: -Już żeśmy się najedli obiadu! - Chwycił swoją samoseriatkę - dziesięciostrzałowy rosyjski karabin, wybiegł przed ganek i zaczął strzelać do wroga. A podobno strzelał bardzo celnie. Jednocześnie z sąsiednich domów i opłotków rozległy się serie z karabinów maszynowych i automatów.

Rosjanie, którzy pierwsi opuścili swe samochody i ruszyli szybko do wsi, dobiegli do pierwszych budynków. Pozostali, będący w tyle, padli na ziemię zajmując stanowiska strzeleckie na nierównościach terenu. Większość partyzantów, wypoczywających w domach i stodołach, była zaskoczona nagłym pojawieniem się Rosjan. Ale szybko ochłonęli i zaczęli ze wszystkich stron ostrzeliwać sowietów. Najzaciętsza walka rozgorzała we wsi. Walczono o każdy dom i podwórze, używając pistoletów i granatów. Często z jednej strony domu czy stodoły byli partyzanci, a z drugiej Rosjanie. Wtedy wygrywali ci, którzy pierwsi zdążyli użyć granatów. Od zapalających pocisków, wystrzelonych z ręcznych karabinów przez ubeków i Rosjan, zapaliło się kilka budynków. Walczący obok nich sowieci czy partyzanci szukali innych stanowisk. Po blisko godzinnej walce wybito znajdujących się we wsi Rosjan i ubeków. Walki przeniosły się na pobliskie pola, gdzie stały jeszcze resztki niewykoszonego owsa i jęczmienia. Tu znajdowała się większość sowietów i ubeków. Ale teraz głośniej odzywały się partyzanckie erkaemy, siejąc długimi seriami, które we wsi, między domami i opłotkami niewiele mogły zdziałać. Ich pociski "kosiły" zboże i kryjących się w nim wrogów. Partyzanci atakowali, posuwając się skokami naprzód. A od wschodu zaczęto szerokim kołem otaczać pozycje sowietów i ubeków. Erkaemiście Henrykowi Jakonowskiemu ps. "Skała" zamilkł nagle diehtierow. Cóż się stało? - pomyślał - zaciął się zamek? Po krótkim mocowaniu się z erkaemem wyjął zamek i stwierdził, że pękła sprężyna i przestała działać iglica zbijająca spłonki w nabojach. Erkaem stał się bezużyteczny. Zaczął się wycofywać do odległych o sto metrów budynków. Wtedy znajdujący się w pobliżu partyzanci zawołali groźnie: - Stój! Ani kroku do tyłu!

- Pękła mi sprężyna w zamku! - odparł "Skała". Wtedy pozwolono mu się wycofać do wsi, gdzie otrzymał pepeszę po zabitym Rosjaninie.

Walka stawała się coraz bardziej zacięta. Sowieci i ubecy ponosili coraz większe straty. Kiedy zobaczyli, że lewe ich skrzydło zostało otoczone, zaczęli się szybko wycofywać. Pierwsi uczynili to ubecy, uciekając skokami w kierunku zachodnim. Za nimi poszli sowieci. Kiedy znaleźli się na gołym polu, stali się doskonałym celem. Większość ich dosięgły partyzanckie erkaemy. Kilku Rosjan z majorem Gribko na czele, wydostawszy się poza zasięg kul, uciekała w kierunku Perlejowa. Po drodze major dostrzegł na łące konia. Wskoczył na jego grzbiet i na oklep popędził przed siebie. Nie ujechał jednak daleko. Zabili go inni partyzanci, z sąsiedniej wsi. Nie mieli także szczęścia ubecy. Część wymknęła się z okrążenia. Kilku innych uciekało w kierunku Osnówki i Bugu. Za nimi ruszyło w pogoń kilkunastu partyzantów. Po blisko godzinnej ucieczce ubecy dotarli do rzeki. Ci, którzy umieli pływać, przepłynęli na drugą stronę Bugu. Kilku innych zginęło nad brzegiem rzeki.

Tak w przybliżeniu wyglądała bitwa pod Miodusami, czyli wyprawa UB i NKWD z Bielska przeciw "Młotowi" i "Łupaszce". Straty Rosjan wynosiły ponad pięćdziesięciu zabitych. Straty ubeków wyniosły około dwudziestu zabitych. Całość ekspedycji liczyła dziewięćdziesięciu ludzi.

Partyzanci zwyciężyli, ale także ponieśli duże straty. Poległo ośmiu ludzi, rannych było około piętnastu. Wśród zabitych byli dwaj sierżanci: "Kruk" i "Harłapan", obaj z Wileńszczyzny. Pochowani zostali z dwoma innymi kolegami na cmentarzu w Perlejowie. Skromne ich nagrobki i częściowo zatarte tabliczki oglądałem szóstego sierpnia 1992 r. Pozostałych czterech partyzantów pochowano na cmentarzu w Śledzieniowie w jednej mogile.