Szlakiem Młota i Łupaszki
- Marian Pietrzak
Article Index
CZĘŚĆ IX
Na początku grudnia 1946 r. w całym kraju rozpoczęła się kampania wyborcza. Za kilkanaście dni w nadchodzących wyborach miały się zmierzyć lewica z prawicą. Tą drugą był cały prorządowy obóz, z PPR na czele (Prawicą nazywano wówczas obóz prorządowy mający władze). Z lewicą obóz Stronnictwa Ludowego Mikołajczyka z ugrupowaniami prolondyńskimi i całym walczącym podziemiem. Nasiliły się akcje zbrojne podziemia i represje władz wobec podejrzanych o sprzyjanie obozowi Mikołajczyka. Podobnie było w powiecie sokołowskim. Ponieważ obóz rządowy był tu bardzo słaby, toteż miejscowi aktywiści partyjni postanowili przenieść na teren powiatu specjalnych "robotniczych" agitatorów, aż z Chodowa, położonego kilkanaście kilometrów za Warszawą. Jako "robotnicy", mieli w miejscowym społeczeństwie wyrobić przekonanie, iż tylko władza ludowa z PPR na czele potrafi zbudować w kraju wspaniałą przyszłość. W tym celu ośmiu "robotników" z legitymacjami Urzędu Bezpieczeństwa przez kilkanaście dni w asyście ubeków i milicjantów, objeżdżało powiat, wygłaszając swe przemówienia. Główne ich hasło brzmiało: "Chcesz dobrobytu miast i wsi - głosuj na listę nr trzy" (lista Mikołajczyka - nr cztery). Dwunastego grudnia zakończono agitację i "robotnicy" mieli zostać odwiezieni do Warszawy samochodem ciężarowym, przystosowanym do przewozu ludzi. Wóz mieli prowadzić i ochraniać dwaj żołnierze KBW. Sokołów opuścili wieczorem, a właściwie już w nocy. "Robotnikom" w podróży towarzyszył pierwszy sekretarz PPR, Mazurkiewicz i kobieta, działaczka PPR - Wanda Podniesińska. Zaledwie minęli Brzozów, oddalony sześć kilometrów od miasta, gdy kilometr za wsią, w niewielkim lesie pod Grochowem samochód został zatrzymany przez kilkunastuosobową grupę ludzi ubranych w wojskowe mundury. Żołnierze ci szybko rozbroili kierowcę, jego wojskowego kolegę i sekretarza PPR, Mazurkiewicza. Zatrzymanym "robotnikom", sekretarzowi, kobiecie i dwóm żołnierzom KBW kazano położyć się na podłodze skrzyni samochodu. Oni zaś usiedli z boku na ławkach, pilnie strzegąc zatrzymanych. Za kierownicą usiadł inny żołnierz w wojskowym mundurze. Samochód zamiast jechać na zachód, skręcił na wschód. Liczba osób w wozie i okrywająca go plandeka sprawiły, że we wnętrzu było bardzo ciemno. Kiedy samochód zjechał z szosy na boczne drogi, kołysał się na wybojach, leżący na podłodze "robotnicy" zaczęli się poruszać. Korzystając z tego, Mazurkiewicz wsunął się pod plandekę przy krawędzi skrzyni wozu i zsunął na ziemię. Podobnie miała opuścić wóz kobieta. Po blisko dwugodzinnej jeździe szosą i gościńcami, dojechali do miejscowości Kamieńczyk nad Bugiem, w gminie Sterdyń. Tu wyprowadzono z wozu ośmiu "robotników" i dwóch żołnierzy KBW. Zaprowadzono nad brzeg rzeki i zastrzelono, a ciała wrzucono do wody. Ponieważ rzeka przy brzegu była pokryta cienkim lodem, więc zwłoki nie utonęły, lecz przymarzły do lodu. Następnego dnia ludzie ze wsi, którzy słyszeli strzały, udali się nad Bug. Tu ujrzeli ludzkie ciała przymarznięte do lodu. Niezwłocznie dali o tym znać miejscowym władzom. Przyjechała milicja i ubecy. Pożyczono we wsi kilka siekier i zaczęto wyrąbywać zwłoki. Czyniono to niezbyt ostrożnie, kilka ciał uszkodzono siekierami. Zrobiono na miejscu zdjęcia pomordowanych. Potem przewieziono "robotników" do Sokołowa i ułożono na podwórzu Urzędu Bezpieczeństwa, przy ul. Kilińskiego. Niezwłocznie sprowadzono z Warszawy redaktorów kilku gazet, w tym "Życia Warszawy", by opisali zbrodnie, jakich dopuściła się reakcyjna banda wobec bezbronnych "robotników". Zrobiono zdjęcie rzędem leżących ciał, a obok nich siekiery, którymi rzekomo mieli zostać zarąbani. Winą za to obciążono "Bartosza", dowódcę jednego z plutonów oddziału "Młota". ("Bartosz" w stopniu porucznika zginął w połowie 1948 r. w okolicach Białej Podlaskiej.)
Władze powiatowe i te w Warszawie skierowały do obozu rządowego specjalną odezwę potępiającą mord "robotników". Na terenie miasta i powiatu ogłoszono żałobę trwającą do 13 stycznia 1947 r. Ze szkół w mieście zapraszano uczniów do Urzędu Bezpieczeństwa, by oglądali pomordowanych. Niedługo główną ulicę miasta - Długą, przemianowano na Bohaterów Chodakowa. A po kilku latach władze postawiły Bohaterom Chodakowa pomnik u zbiegu tej ulicy z ulicą Wolności. Tak w przybliżeniu brzmiała rządowa wersja mordu "robotników" przez bandę "Bartosza". W 20-25 lat później, w kręgach ludzi będących u władzy, działaczy PZPR w Sokołowie, zaczęła w tajemnicy krążyć inna wersja mordu "robotników" z Chodakowa. Mówiono, ze tej zbrodni dokonali sokołowscy ubecy, aby ludność oburzyła się na Mikołajczyka i w nadchodzących wyborach głosowała na listę nr 3. Skąd ta druga wersja?
Po 1956 r. rozwiązano Urząd Bezpieczeństwa. Wielu funkcjonariuszy tego urzędu zostało zwolnionych. Dostali jednak różne partyjne i kierownicze stanowiska w zakładach pracy. Podczas towarzyskich spotkań przy kieliszku, rozwiązały się języki dawnych ubeków i poczęli oni ujawniać mechanizmy działalności UB w latach 1944 ? 1956, w tym prawdę o "robotnikach" z Chodakowa. Około 1970 - 1972 r. kilka razy miałem okazję wozić swoją taxi kierownika Narzędziowni (tak się wówczas nazywał zakład metalowy w Sokołowie przy ul. Wichury i "Reymonta") Filipiaka. Pracując na tym stanowisku, często korzystał z taksówek. Mieszkał w Walerowie, oddalonym cztery kilometry od Sokołowa. Po kilku takich przejazdach znaliśmy się z widzenia, rozmawialiśmy o różnych sprawach. Pewnego dnia przejeżdżając z Filipiakiem, koło pomnika Bohaterów Chodakowa rzekłem: - Proszę, niech pan spojrzy, jak pięknie posprzątano przy pomniku i złożono wieńce.
Był to pierwszy dzień po święcie Wojska Polskiego, tj. 12 października, lub po święcie rocznicy rewolucji październikowej, czyli po 7 listopada. Filipiak spojrzał na mnie, kiwnął głową i rzekł z naciskiem:
- Przechodziłem akurat obok pomnika, jak jeden z tych drani, co brał udział w zamordowaniu "robotników" pełnił straż honorową.
- Jak to? - zapytałem. Ten co mordował, trzymał straż?
- Tak - odparł. "Robotników" nie zabili bandyci z oddziału "Młota", tylko ubecy! Uczynili to po to, aby ludzie odwrócili się od Mikołajczyka, głosowali na listę nr 3 i przestali współdziałać z podziemiem.
Po tej informacji zacząłem się zastanawiać, dlaczego usłyszałem to z ust Filipiaka? Przecież jest on aktywnym członkiem PZPR, częstym gościem w Komitecie Powiatowym PZPR. Lecz jak zauważyłem, był on innym komunistą niż miejscowi działacze tej partii. Nie był faryzeuszem. Nie lubił kłamstwa i obłudy, lubił prawdę. Z tej przyczyny, podczas zebrań, często dochodziło do ostrych sprzeczek pomiędzy nim a I sekretarzem powiatowym, Kazimierzem Wittem. Filipiak nie był karierowiczem, nie bał się o swój stołek i zapewne dlatego wygarnął prawdę o bohaterach z Chodakowa. Podobną wersję słyszałem później z ust innych osób.
Analizując wydarzenia z 12 grudnia 1946 r. zacząłem dokładniej rozważać to, co się stało. Dlaczego wyjazd z UB do Warszawy zaplanowano wieczorem? Przecież ubecy wiedzieli, że wieczorem grasują reakcyjne bandy. Dlaczego pozwolono uciec z wozu sekretarzowi powiatowemu PPR, Mazurkiewiczowi i towarzyszącej mu kobiecie? Czyżby rzekomi bandyci tego nie widzieli? Przecież taka ucieczka nie była wcale łatwa. Jak później twierdził Mazurkiewicz, bandyci kazali się wszystkim położyć na podłodze. Sami zaś siedzieli na ławkach znajdujących się na obu bokach skrzyni samochodu. Czyżby nie widzieli, jak z podłogi podnoszą się dwie osoby! Do tego sekretarz i kobieta. Sekretarz 1 twierdził, że poszedł do boku skrzyni wozu, wsunął się pod plandekę i wyskoczył z samochodu. A przecież plandeka jest mocno przypięta do skrzyni. W dodatku była zima, wszyscy byli grubo ubrani, więc jak wszedł pod ciasno przypięta plandekę? Jak to uczyniła towarzysząca mu kobieta! Wyskoczyła ze skrzyni niczym cyrkowa akrobatka! Dlaczego nie uciekł nikt z "robotników"? To wszystko daje wiele do myślenia. Od tamtego czasu minęło blisko sześćdziesiąt lat. Prawdopodobnie nie żyje już nikt z oddziału "Bartosza", ani żaden z ubeków z tamtych lat. I zapewne nie dowiemy się całej prawdy o Bohaterach Chodakowa.
1 Mazurkiewicz w bardzo krótkim czasie po tym wydarzeniu opuścił Sokołów i wyjechał do Warszawy.