Pomordowani w Paulinowie

30 czerwca Ambasada Izraela pośmiertnie przyznała Franciszce i Hipolitowi Górskim oraz Helenie i Gabryelowi Szczebuńskim odznaczenia „Sprawiedliwi wśród Narodów Świata”. Mieszkańców powiatu sokołowskiego, którzy pomagali Żydom, było o wiele więcej. Warto w tym miejscu przypomnieć wydarzenia, które miały miejsce w Paulinowie w nocy z 23 na 24 lutego 1943 r. Paulinów leży w gminie Sterdyń. Otóż tej feralnej nocy Niemcy zorganizowali obławę i otoczyli wieś. Aby schwytać zbiegłych z getta Żydów ściągnięto z Ostrowi Mazowieckiej dwa tysiące żandarmów i policjantów. Tych, którzy pomagali Żydom w ucieczce lub przechowywali ich, czekała śmierć.

Wacław Piekarski w książce "Obwód Armii Krajowej Sokołów Podlaski „Sęp”, „Proso” 1939-1944" o obławie paulińskiej pisał:
„Dnia 24.II.1943r. w środę, przeprowadzono blokadę Paulinowa.
Za udzielenie pomocy ukrywającym się Żydom Niemcy rozstrzelali 11 osób z Paulinowa i pobliskich miejscowości.
Akcja niemiecka, zakrojona na szeroką skalę, była dobrze przygotowana i wzorowo przeprowadzona. Posłużono się tu prowokacją. Rozpoznania dokonali prowokatorzy. Byli nimi Żydzi, jeden z Warszawy, drugi ze Sterdyni – Szymel Helman. Prowokator z Warszawy dołączył do ukrywających się Żydów, podając się za Żyda francuskiego, zbiegłego z transportu „przesiedleńców” wiezionych do Treblinki.
Żydzi, przeważnie z getta sterdyńskiego, znaleźli schronienie w Paulinowie i pobliskim lesie. Na noc przychodzili do budynków dworskich. Nocowali w stajni, do której wpuszczał ich Franciszek Kierylak – stajenny.
Prowokator z Warszawy i Szymel ze Sterdyni, z którym Czesław Kotowski chodził do Szkoły Powszechnej w Sterdyni, przychodzili do Paulinowa po żywność.
Szukali schronienia, zasięgali informacji o sytuacji w kraju i na świecie. Prowokatorzy obserwowali i skrzętnie zbierali wiadomości, kto udziela Żydom pomocy.
Wielu było takich. Kotowscy znaleźli się wśród „winnych”, ponieważ matka dawała im chleba. W innym przypadku nieostrożny młody człowiek mówił o walkach na froncie wschodnim, a stajenny wpuszczał ich na noc do stajni.
Do przeprowadzenia akcji ściągnięto dużą ilość wojska i policji wszelkiego rodzaju. Ocenia się, że było ich około 2 tys. Przyjechali 60 samochodami z Ostrowi Mazowieckiej rano.
Folwark i wieś otoczono ze wszystkich stron. Linia obławy o długości około 10 km przebiegała od szosy Sterdyń – Sokołów przez las zembrowski, pod Wymysły, potem Ratyniec, przez Dąbrówkę i znowu do szosy. Żołnierzy rozmieszczono gęsto, co kilkanaście kroków, jeden od drugiego.
Taki obraz obławy pozostał w pamięci mieszkańców Paulinowa.
Po zamknięciu w ten sposób Paulinowa i pobliskich miejscowości prowokator z pomocą gestapo i żandarmerii wybierał „winnych”.
Najpierw zastrzelono stajennego Kierylaka. Potem Józefa Kotowskiego – miał sparaliżowaną jedną połowę ciała – i jego żonę Ewę wyprowadzili z mieszkania i zastrzelili na schodach ich domu. Syna ich Stanisława przyprowadzili na plac przed gorzelnią. Sześciu tam zebranych ustawiono w dwójki, przeprowadzono do lasu i tam rozstrzelano.
Czesław Kotowski ocalał, bo uciekł z Paulinowa linijką, którą dał mu Pytel, administrator majątku sterdyńskiego. Kazał mu jechać, nie oglądając się na nic. Po drodze na odcinku od Paulinowa do Zembrowa zdążył naliczyć 24 samochody.
Niemcy rozstrzelali 11 osób, Byli to:
· Jan Siwiński, lat 50,
· Franciszek Augustyniak – zięć Siwińskiego, lat 25,
· Franciszek Kierylak, lat 50, stajenny,
· Józef Kotowski, lat 56,
· Ewa Kotowska, lat 54,
· Stanisław Kotowski, lat 25,
· Marian Nowicki, lat 36, z Kolonii Ratyniec Stary,
· Ludwik Uziębło, lat 45, z Kolonii Ratyniec Stary,
· Zygmunt Drgas, lat 25, wysiedleniec z Poznańskiego, mieszkał u Uziębły
· Stanisław Piwko, lat 31,
· Aleksandra Wiktorzak, lat 50.
W czasie obławy wywiązała się strzelanina. Niemcy postrzelali się między sobą przez pomyłkę. Idący z przeciwległych stron – od Zembrowa i od Ratyńca – otworzyli do siebie ogień. Dwóch żołnierzy niemieckich zginęło, jeden został ranny. Ofiary fatalnej pomyłki wywieziono do Sokołowa.
Rozstrzelanych pochowano w lesie. Po przejściu frontu rodziny przeniosły swoich na cmentarz w Sterdyni”.

Historię tego zdarzenia opisał w liście skierowanym do Ambasady Izraela w 2001 r. naoczny świadek tamtych zdarzeń: syn pomordowanych w obławie Józefa i Ewy Kotowskich, brat zamordowanego także Stanisława Kotowskiego – Czesław Kotowski.
„Gdy wybuchła II wojna światowa w 1939 roku byłem młodym chłopakiem, miałem 19 lat. Brat Władysław poszedł na wojnę, 7 lat spędził w niewoli. Starsza siostra Marianna była już mężatką i nie mieszkała z nami. Janek był ożeniony, mieszkał w Kutnie. Pięcioro z nas, czyli młodsze rodzeństwo mieszkało z rodzicami w Paulinowie. Wraz z bratem Stanisławem często grywaliśmy na weselach i na wiejskich potańcówkach. Po pacyfikacji Żydów w sierpniu 1942 roku wielu spośród nich uciekło i ukrywało się po lasach, stajniach. W Paulinowie też się ukrywali. Już rok wcześniej, w zimie 1941/42 r. tam „pomieszkiwali”. Pamiętam Żyda o nazwisku Szlojbe Roskelenke, który był fryzjerem, często mnie strzygł. Wraz z bratem Szymelem ukrywał się w dworskiej oborze przy gorzelni w Paulinowie (ich ojciec miał na imię Helman). Obaj bracia spali na strychu nad stajnią, którą opiekował się pan Kierylak, mieszkający nieopodal. Żydzi często chodzili od domu do domu, prosząc o żywność. Czasem im się coś dało, chociażby za to strzyżenie. Pamiętam, pewnego razu robiłem coś w gumnie, gdy nagle zobaczyłem dwie osoby wychodzące z naszego domu. Spytałem brata: „Kto to był?” Odpowiedział, że to Szymel przyprowadził jakiegoś nieznajomego Żyda, ale obaj zostali wyproszeni. Potem Szymel przyszedł sam i dostał od naszej mamy pół bochenka czarnego chleba. Nieznajomy obserwował to zza drzewa, które rosło naprzeciwko okna naszego domu. Okazało się, że człowiek ten był prowokatorem niemieckim. Podając się za francuskiego Żyda, chodził po okolicy i notował, kto pomaga Żydom, a potem donosił o wszystkim Niemcom. Być może faktycznie był Żydem, tyle że współpracującym z Niemcami.
21 lutego stajenny Kierylak powiedział nam, że Żydzi gdzieś się wynieśli i już nie nocują w oborze. 23.11.1943 roku późnym wieczorem Paulinów został otoczony dwoma tysiącami Niemców. Kierylak został wyciągnięty z obory, podprowadzony pod dom i tam zastrzelony. Następnie Niemcy poszli na „Cegielnię”, gdzie rozstrzelali kolejne osoby: panią Wiktorzakową i dwóch mężczyzn – Augustyniaka i Siwińskiego. Saczuk uciekł, choć Niemcy za nim strzelali. Nie trafili go, miał szczęście. Rankiem następnego dnia, tj. 24 lutego, mama chyba coś przeczuwała, bo obudziła nas o świcie, wyprawiła Kazimierza do szkoły, a mnie i Stanisławowi kazała wyjść z domu i oddalić się. Wziąłem więc widły i poszedłem w stronę majątku. Brat zaprzągł konia i ruszył za mną. Siostry Andzi nie było w tym dniu w domu – pojechała do Warszawy po sprawunki weselne, wkrótce miała wychodzić za mąż. Kazimierz został zatrzymany przez Niemców na miedzy, w drodze do Zembrowa. Wyrwali mu tornister z ręki wysypali książki na ziemię. Ponieważ niczego podejrzanego nie znaleźli, pozwolili mu odejść. Ja w tym czasie szedłem drogą w stronę gorzelni, gdy nagle zobaczyłem grupę Niemców zmierzającą w moim kierunku. Minęli mnie. Wśród idących Niemców zauważyłem tego niby francuskiego Żyda, który przyjrzał mi się uważnie, ale nie poznał mnie. Stanisław, który jechał za mną w odległości jakichś stu metrów, został zatrzymany. Niestety, Żyd rozpoznał Stanisława. Niemcy przywiązali naszego konia do słupka przy drodze, a bratu kazali iść razem z nimi. Wziąłem konia i nie wiedząc, co robię, pojechałem w stronę domu.
Zatrzymali mnie sąsiedzi, Adam Pawluk i Stanisław Kempa, którzy – jak się okazało, uratowali mi życie. Sąsiedzi przejęli konia ode mnie i kazali mi uciekać. Kryjąc się za wierzbami, ruszyłem w stronę gorzelni. W tym czasie Niemcy podeszli pod nasz dom. Najpierw wywlekli do sieni naszego jednostronnie sparaliżowanego ojca i tam trzema kulkami w czoło zabili, padł na sień. Mamę wypchnięto z mieszkania, została zabita strzałem w tył głowy, upadła na ojca. Pamiętam ten wstrząsający widok, jak jej głowa i i ręka zwisały poza próg domu. Siostra Stanisława przebywała wtedy w mieszkaniu, na klęczkach modliła się przed świętym obrazem. Niemcy podeszli do niej, wyciągnęli ją za włosy, ale ona padła zemdlona na widok zastrzelonych rodziców i tak ją zostawiono. Brata Stanisława zaprowadzono do lasu, gdzie został zabity. Pod lasem zginął też pan Stanisław Piwko, mieszkaniec Paulinowa. W sumie w tym dniu Niemcy zamordowali w Paulinowie osiem osób, trzy osoby w Ratyńcu. Ja ocalałem dzięki pomocy, najpierw sąsiadów; potem administratora majątku Paulinów Jerzego Pytla, który dał mi konia i linijkę (dwuosobowy pojazd konny) i kazał jechać do Kurowic. Za Kurowicami ktoś umówiony przejął ode mnie konia. Ja udałem się najpierw do rodziny w Zembrowie, potem wróciłem do Paulinowa. Była godzina mniej więcej trzynasta, po obławie nie było śladu. Tylko wciąż leżące na progu naszego domu ciała moich rodziców świadczyły o tym, że to nie był koszmarny sen, ale jakże drastyczna i okrutna rzeczywistość. Ciało brata Stanisława leżało w lesie, tam gdzie zginął. Siostra, która przeżyła, wciąż była w szoku. Płakała i mdlała na przemian. Musiałem zająć się pogrzebem, zamówić trumny, złożyć doń ciała moich najbliższych i pogrzebać je. Ksiądz nie zgodził się na mszę żałobną ani na pochówek na cmentarzu grzebalnym. Moi rodzice i brat wraz z pięcioma innymi osobami, które straciły życie w tym dniu w Paulinowie zostali zakopani w paulinowskim lasku, tuż przy drodze. Ekshumacji dokonaliśmy po 1,5 roku, już po wyzwoleniu. Ten sam ksiądz, który wcześniej nie chciał pochować zmarłych, tłumacząc, że to sprawa niemiecka, niejasna – bał się, teraz odprawił mszę żałobną i po katolicku moi bliscy zostali pogrzebani na sterdyńskim cmentarzu. To była wstrząsająca tragedia rodzinna. Do dziś nie mogę pogodzić się z tak okrutną i bestialską śmiercią moich rodziców i brata. Wiele razy zwracałem się do różnych urzędów i instytucji z prośbą o moralne zadośćuczynienie. W 1990 r. zostałem przyjęty do Stowarzyszenia Polaków Poszkodowanych przez III Rzeszę Niemiecką i uznany przez Wojewódzką Komisję Weryfikacyjną za uprawnionego do odszkodowania z tytułu poniesionych szkód. Pisałem do Instytutu Pamięci Narodowej oraz do Kancelarii Prezydenta RP. Ubiegałem się o przyznanie odznaczenia „Medal Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata."
Z odpowiedzi IPN-u z dnia 23.06.1993 r. na moje pismo wynika, że istnieje możliwość „ubiegania się o informacje w mojej sprawie – w Ambasadzie Izraela w Warszawie, co czynię.”

Pan Czesław Kotowski w sprawie wydarzeń w Paulinowie pisał już o wiele wcześniej do Kancelarii Prezydenta RP oraz do Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN.

11 grudnia 1992 r. Jerzy Świerkula z Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN w liście do Czesława Kotowskiego pisał:
"Niniejszym informuję, że Instytut Yad Vashem w Jerozolimie poinformował Główną Komisję, iż postępowanie odznaczeniowe Medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata dotyczące przedstawicieli rodziny Kotowskich zostało wstrzymane, bowiem „ustalona została potrzeba uzupełnienia materiału autentycznym dokumentem potwierdzającym wydanie wyroku śmierci na rodzinę Kotowskich za ukrywanie Żydów”. Nadmieniam, iż, jak wynika z praktyki Instytutu w Jerozolimie – w każdej sprawie żąda on potwierdzenia faktów pomocy Żydom przez nich samych, tj. tych, którzy z tej pomocy korzystali."

Naczelnik Wydziału I Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN, prokurator Stanisław Kaniewski wystosował do Czesława Kotowskiego następujące pismo:
"W odpowiedzi na pismo z dnia 24.04.1993 r. w sprawie biegu postępowania odznaczeniowego Medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata dot. członków rodziny Kotowskich, skierowane do Kancelarii Prezydenta RP, a następnie przekazane do załatwienia Głównej Komisji informuję (kolejny raz), że sprawa ta jest rozpatrywana po przesłanych przez Główną Komisję wnioskach z 15 lutego i 28 marca 1989 r. przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie.
Niestety, Instytut ten, o czyn także został Pan poinformowany pismem Głównej Komisji z dnia 11.12.1993 r. – wstrzymał postępowanie, motywując to potrzebą uzupełnienia materiałów „autentycznym dokumentem, potwierdzającym wydanie wyroku śmierci na rodzinę Katowskich za ukrywanie Żydów”. Główna Komisja tego rodzaju stanowisko Instytutu w Jerozolimie zakwestionowała, czemu dała wyraz w skierowanym do Jerozolimy piśmie z dnia 3 lutego 1993 r. podkreślając, że niewątpliwe jest, iż członków rodziny Kotowskich rozstrzelano bez rozprawy i wyroku sądowego, wobec czego dokumenty, o które ubiega się Yad Vashem – nie istnieją.
W ten sposób Główna Komisja wyczerpała swe możliwości wpływu na bieg sprawy w Instytucie Yad Vasnem w Jerozolimie.
Aktualnie przyjąć należy, że ostateczna decyzja w sprawie odznaczenia członków Pana i Pańskiej rodziny – nie została podjęta. Informuję, że istnieje możliwość ubiegania się o informację, co do biegu tej sprawy – w Ambasadzie Izraela w Warszawie ul. Krzywickiege 24".

Pan Czesław Kotowski już nie żyje. Nieoficjalnie dowiedziałem się, że Ambasada Izraela nie posiadała żadnych materiałów potwierdzających to zdarzenie.
Franciszek i Józef Pytlowie z Kolonii Dzięcioły wybudowali kapliczkę z figurą Jezusa Frasobliwego w miejscu, gdzie zginęło małżeństwo Kotowskich. Odsłonięto ją na skraju wsi Paulinów i poświecono 31 sierpnia 2003 r. Kapliczka upamiętnia tych, którzy zginęli, ratując Żydów. I chociaż minęło tyle lat, nikt o tej zbrodni w Ambasadzie Izraelskiej nie wie. Jej ślady spisane na podstawie relacji świadków, znajdują się w archiwach IPN. Lata lecą, naoczni świadkowie już poumierali, lecz ich potomkowie do dziś nie doczekali się ze strony przedstawicieli narodu żydowskiego słowa: „Dziękuję”.