Tak zwani partyzanci...

Article Index

Pomniki
I ja jeszcze pisząc o „Sokoliku”, o tym, kiedy atakowałam pomnik „Sokolika” w Sterdyni, uważałam, że to jest zabójca mojego ojca, i te moje takie wielkie emocje, jakie włożyłam w ten tekst [Badurka-Rytel 2010], wynikały z tego powodu. Dzisiaj jestem skłonna uważać, że jakkolwiek on był w tej organizacji, być może on był nawet w momencie wykonywania wyroku śmierci na ojcu, ale prawdopodobnie nie on zastrzelił, nie on był bezpośrednim zbrodniarzem... Znaczy zabójcą, dlatego ja już dzisiaj jestem skłonna uważać, że może ten pomnik już na mnie nie robi aż takiego strasznego wrażenia jak wcześniej. Po prostu już nawet nie mam ochoty tam jeździć, ani go oglądać, ani walczyć z wójtem, żeby ten pomnik stamtąd usunięto, bo on mi się stał już w tej chwili bardziej obojętny. Takich pomników jest wiele, które nie powinny nigdy stanąć.
Czy poza Panią jeszcze ktoś był za tym, żeby ten pomnik usunąć? Z innych przyczyn, bo Pani miała przyczyny osobiste. Czy ktoś Panią popierał?
Feliks Badurka. Fot. Krystyna Badurka-RytelJa nie mam żadnych kontaktów z wsią. Tylko wtedy mam kontakty, kiedy próbuję wyjaśniać sprawy mojego ojca. I właśnie zadziwiło mnie, zdumiało mnie to, jak bardzo negatywne reakcje wywołuje ten pomnik wśród ludności, bo ja się dopiero miałam okazję przekonać, kiedy poszłam na cmentarz dowiedzieć się, gdzie stoi pomnik „Sokolika”, i właśnie jakiś staruszek powiedział mi... Taki był, wręcz ze zgrozą w oczach, i powiedział: Proszę pani, po co ten pomnik tam w ogóle postawiono? Jego się powinno rozwalić dynamitem! A jak próbowałam dzwonić do ludzi, którzy mogliby coś wiedzieć o tamtych czasach i mogliby mi coś jeszcze powiedzieć, jakieś nazwiska podać, byłam zadowolona, że ja tylko dzwonię, bo miałam wrażenie, że gdybym z nimi rozmawiała, to by mnie pobili. Po prostu się bałam powiedzieć, że ojciec mój był w A[rmii] K[rajowej]. Ludzie już są tak rozwścieczeni tą całą polityką historyczną, jaką się dzisiaj prowadzi.
Bo o co tu chodzi? Przecież są jeszcze ludzie, którzy pamiętają, a jeśli nie pamiętają, to oni przekazali swoim dzieciom. Ale jeszcze są ci, którzy pamiętają. I oni opowiadają, jakie zbrodnie były dokonywane nie tylko przez U[rząd] B[ezpieczeństwa], ale również przez tych tak zwanych partyzantów. Oni nie oszczędzali ludności. Mieli jakąś swoją koncepcję nowej Polski, była inna niż wtedy ta, która była realizowana, ale zabijanie sąsiadów, ludzi, którzy próbowali coś dla kraju zrobić, dla mieszkańców, dla tych okolic, dla dzieci... Nie da się niczym usprawiedliwić. I to, że oni dzisiaj odgrywają bohaterów...
Znaczy „oni” odgrywają – ich już nie ma, oni poginęli, ale że dzisiaj się stawia im pomniki... Tak jednoznacznie określa się ich jako bohaterów... To wymaga jednak... W moim przekonaniu poważnej analizy i sprostowań. W wielu wypadkach po prostu te pomniki powinny być usunięte, dlatego że ludzie mają prawo się oburzać, że kogoś, kogo pamiętają jako zbrodniarza, dzisiaj się uważa jednoznacznie za bohatera. Bandytę, no bandytę, kogoś, kto rabował, kto zabijał, kto bił, a to, że dzisiaj się dokłada różne ideologie do tego, znaczy właściwie jedną określoną ideologię do tych pomników, to nie ma znaczenia – jeszcze ich ludzie pamiętają. Przecież oni nie chodzili z gołymi rękami, byli uzbrojeni po zęby i napadali... Ja bym musiała to trochę uporządkować, bo tak mówię bardzo chaotycznie.
Poparcie i opór
Przede wszystkim chciałabym podważyć tezę, jaką dzisiaj głoszą historycy I[nstytutu] P[amięci] N[arodowej], że Podlasie źle przyjęło ten nowy ustrój i że to było takie, takie spontaniczne...
Opór... Że to był spontaniczny opór mieszkańców przeciwko władzy, która się tam instalowała. I właśnie chcę powiedzieć, na podstawie moich własnych doświadczeń, rozmów z ludźmi, moich obserwacji, moich wiadomości, że to akurat jest teza fałszywa. To nie było tak. Gdyby mieszkańcy popierali tych tak zwanych niepodległościowców, którzy walczyli o tę inną Polskę, o Polskę powiązaną z rządem prolondyńskim, to inaczej wyglądałoby ich życie w lasach. Przecież oni rabowali. Okoliczne sklepy, które tam były, były przez nich regularnie rabowane, ograbiane. Przecież gdyby mieli takie poparcie ludności, to by nie musieli tego robić, bo dostawaliby żywność. Dzisiaj się właśnie próbuje tłumaczyć, że ludność ich popierała. Kto ich miał popierać? Te matki, które nie miały co dać dzieciom jeść? Przecież tam był głód po wojnie. Była w każdej wsi, w każdej rodzinie była gromada dzieciaków głodnych, zasmarkanych, zabiedzonych. Często chorych, czasami kalekich po wojnie. To chyba matka miała inne problemy niż dożywianie jakichś partyzantów, którzy siedzieli w lesie i nie chcieli się ujawnić. Jeśli było w tym domu coś jeszcze do zjedzenia, to przecież było przeznaczone dla dzieci. Ale oni sobie radzili – wchodzili z bronią do mieszkania; wchodziło, wpadało ich do domu kilkunastu i nie pytali gospodarza, czy on popiera ich, czy nie – ich postawy, tylko po prostu brali, co im było potrzebne. To się jednak nie opierało na poparciu ludności, tylko to się opierało na grabieży, ta ich walka.
Czy ktoś w ogóle ich popierał? Czy były pojedyncze osoby, które...
Na Podlasiu... Podlasie składało się... Ja nie jestem ani historykiem, ani socjologiem, tylko mogę mówić tak z własnego niemalże doświadczenia, trochę czytałam na ten temat, że na Podlasiu wymieszana była ludność – to byli typowi chłopi, rdzenni chłopi, i była zagrodowa szlachta. Jeśli chodzi o szlachtę zagrodową, to akurat mam coś ciekawego do powiedzenia, bo z takiej właśnie szlachty, z tej zaściankowej, zagrodowej szlachty, pochodziła moja babcia. Nazywała się Bukowicka. I ona... Ja ją kiedyś pytałam: Babciu, dlaczego ty wyszłaś za chłopa, nie miałaś z tym żadnego problemu? A babcia powiedziała: Wiesz, ta szlachta to były takie strasznie pobożne zakute łby. Tak ich określiła – tych swoich kuzynów i znajomych... Między innymi tak określiła swoich adoratorów. Opowiadała, że jej kuzyni tak pokłócili się na własnym weselu, że przez dwadzieścia dwa lata nie rozmawiali ze sobą. Mieli dzieci, prowadzili wspólnie gospodarstwo, ale nie odzywali się do siebie. Wyszła rzeczywiście za chłopa świadomie, bo uważała, że jej życie będzie wtedy bardziej... jakieś takie, nie wiem, prostsze czy cywilizowane bardziej? Nie umiem tego powiedzieć. W każdym razie nigdy tego nie żałowała. Tak że my pochodzimy w części z takich rdzennych chłopów polskich, a w drugiej części właśnie z tej szlachty zagrodowej.
Nasz ojciec też pochodził z chłopów. Dlaczego wspominam o szlachcie – bo to był ciekawy odłam Polaków, oni byli inni, oni trochę byli inni. Różnili się m.in. tym, że mieli wyższe poczucie wartości, byli strasznie zawzięci i byli bardzo związani z Kościołem. Ich związek z Kościołem, przypuszczam, że właśnie ujawnił się w ten sposób m.in., że później, po wojnie, należeli do takiej partii bardziej narodowo-katolickiej niż chłopi – oni popierali tę... Tę partię... Zapomniałam. O! Stronnictwo Narodowe, a później Narodowe Siły Zbrojne. Narodowcy głównie rekrutowali się z tej szlachty i mieli właśnie swoją bazę wśród szlachty. Reprezentowali tę linię, jaką miał rząd na uchodźstwie i czekali na kolejną wojnę. Natomiast młodzież, która się skupiała wokół nich, to raczej byli biedni, zagubieni, półanalfabeci, bo przecież to byli bardzo młodzi ludzie, jak się zaczęła wojna, więc już później nie mieli żadnych szans na uzupełnianie nauki, i oni właśnie byli wykonawcami tych, tych wyroków, które ogłaszali ich przywódcy. Ja ich nazywam „tak zwani partyzanci”, bo dla mnie prawdziwi partyzanci to byli ci, którzy w czasie wojny walczyli z Niemcami... Następni to była ta druga konspiracja, która już była... No, niezrozumiała właściwie dla otoczenia, dla mieszkańców.
Muszę tu dodać, że wiem, jak traktowana była po wkroczeniu Armii Czerwonej partyzantka, że NKWD i UB ścigało członków AK, NSZ i innych organizacji niepodległościowych, że przechodzili przez katownie, byli wywożeni na Syberię, zabijani. Ich pozostawanie w lesie na początku było zrozumiałe. Ale nowa władza, instalowana na mocy układów w Teheranie i Jałcie, zaczęła porządkować kraj całkowicie przecież zniszczony i zaczęła organizować życie na nowo. Ludność doczekała się końca wojny.
Czy po wojnie byli jeszcze jacyś „prawdziwi” partyzanci? Czy po prostu to już się skończyło?
Byli ci z czasów wojny, bo nie wszyscy chcieli się ujawnić – pierwsza amnestia była w 1945 r., druga w 1947 – i część została tych prawdziwych partyzantów, część została w lasach. Oni mieli różne powody, dla których nie chcieli się ujawnić. Ja, śledząc losy partyzantów w wydawanych obecnie przez IPN książkach, miałam okazję przekonać się, że nie było tak, jak dzisiaj się głosi, że oni się nie mogli ujawnić, bo im coś bardzo groziło – groziła zsyłka czy kara śmierci, czy jakieś wieloletnie więzienie – nie! Właśnie śledziłam te losy. Mieli szansę podjąć na nowo naukę, mieli szansę włączyć się do normalnego życia, tylko że... Pewnie niektórzy byli tak wierni swojej ideologii, że po prostu nie umieli się przełamać do tego, żeby zacząć normalnie żyć. Ja myślę, że to jeszcze wynikało z tego powodu, że oni już byli starsi, oni już przez parę lat obcowali z bronią, nie widzieli siebie, że usiądą w ławeczce z jakimś kilkuletnim chłopczykiem i będą się na nowo uczyć razem z nim. Nie widzieli się w tej roli, ale również nie chcieli pójść do wojska, bo prawdopodobnie dyscyplina w wojsku też by im nie odpowiadała. I oczywiście też nie chcieli pójść do pracy, bo oni nie widzieli siebie jako podrzędnych, takich szarych, pracowników, dlatego że oni nie mieli ani zawodu, ani żadnego wykształcenia, ani żadnego przygotowania, więc musieliby zacząć od bardzo szarej pracy i prawdopodobnie to również powodowało, że nie włączyli się do tego normalnego nurtu, tylko postanowili zostać w lesie.
Ale oni mieli wybór, tak?
Oni mieli wybór, zdecydowanie mieli wybór, uważam, że ta historia jest dzisiaj zafałszowana, zakłamana, właśnie bardzo to podkreślam, że jeśli się prześledzi losy tych, którzy się ujawnili, im się żadna krzywda nie stała. Nawet jeśli byli później ciągani po sądach, znaczy tak, byli ciągani, byli nawet przesłuchiwani jeszcze później, ale nie byli przecież uśmiercani, więc mieli szansę włączyć się. Zresztą ten, kogo my dzisiaj podejrzewamy o to, że wydał wyrok na naszego ojca, właśnie ten zaciekły endek, przecież on nie tylko skończył studia, on jeszcze uzyskał tytuł doktora. Miał bardzo dobre stanowisko, był poważanym człowiekiem. Nie mogą się dzisiaj opierać na tym, że oni, że oni ryzykowali życiem, gdyby się ujawnili. Nie, to był ich wybór, ale ich wybór właśnie moim zdaniem z takich bardzo przyziemnych powodów. Po prostu nie chcieli, nie umieli się włączyć do normalnego życia.
Ten człowiek, o którym Pani mówi – to kiedy się ujawnił?
On się ujawnił w 1947 r. Moja mama, kiedy się dowiedziała, że prawdopodobnie to on wyrok wydał na ojca, złożyła wniosek do sądu o ściganie go. I wtedy nam odpowiedziano, że ponieważ on się ujawnił, nie będzie przeciwko niemu dochodzenia. Czyli proszę zwrócić uwagę, jak bardzo chroniło ich wtedy prawo, że pomimo, że był podejrzewany o zabicie przewodniczącego Rady Narodowej, to nie... Nie rozpoczęto przeciwko niemu żadnego dochodzenia, żadnego śledztwa. Chroniła go ustawa o amnestii. Więc właśnie to jest chociażby ten przykład – jest bardzo dobitny, że oni mieli szansę się ujawnić.
Przeczytałam w Pani tekście, że potem zabito innych przewodniczących.
Właśnie, czterech; w sumie czterech. Mój tata był pierwszy, po nim... Mój ojciec był bezpartyjny, był z przekonania socjalistą, ale nie należał do żadnej partii. Natomiast drugi po nim przewodniczący był członkiem P[olskiej] P[artii] R[obotniczej], a wcześniej członkiem K[omunistycznej] P[artii] P[olski] jeszcze przed wojną. Jego zabito w miesiąc po śmierci naszego ojca, czyli zaraz po wybraniu go na następnego przewodniczącego, ale w rok później przyszli do domu zamaskowani partyzanci, zabili na oczach czwórki dzieci jego żonę. Tego drugiego. Moja mama dostała ostrzeżenie, że jeżeli będzie próbowała dochodzić, co się stało z ojcem, zostanie zabita, i musiała postępować bardzo ostrożnie. Dzięki temu mieliśmy matkę, bo oni byli absolutnie zdolni do tego, żeby zabić moją mamę. To był 1946, 1947 r., kiedy zabito trzeciego, a czwarty to już był rok 1950, no właśnie. Jeszcze w 1950 r. został zabity następny przewodniczący Rady Narodowej.
W każdym przypadku tak było, że nie szukano sprawców? Albo niewystarczająco skutecznie szukano?
To były takie czasy, kiedy się wszyscy strasznie wszystkich bali. To było... Właściwie ludzie nie porozumiewali się normalnie, tylko jakoś tak szeptem, na migi, niedomówienia były. Nie było otwartych rozmów. Ja, ja nie wiem, jak to wyglądało, ale wiem, że moja mama też nie mogła prowadzić takiej normalnej rozmowy o ojcu, tylko... Tylko gdzieś w jakichś takich bardzo już poufnych rozmowach dowiadywała się jakichś informacji dla nas istotnych. Także nie mamy pojęcia, jak się zachowywali tamci, bo takich kontaktów normalnych towarzyskich ani ludzkich nie było w tym czasie. To były czasy, kiedy... Kiedy w każdej chwili mógł wtargnąć do domu jakiś oddział albo partyzancki, albo ubowski, albo rozstrzelać, albo wyciągnąć, bić, no... Tak, że ujawnianie jakichkolwiek informacji było po prostu niebezpieczne.
Czy myśli Pani, że mordercy tych wszystkich osób stanowili jedną grupę?
Nie, na Podlasiu było strasznie dużo grup. To znaczy, to było tak, że wtedy, kiedy jeszcze trwała wojna i była walka z Niemcami, to była Armia Krajowa i Obóz Narodowo-Radykalny, i później utworzyło się NSZ, i NSZ połączyło się z AK. Więc oni mieli przywódców, to były normalne, regularne oddziały. Ale po wojnie natworzyło się bardzo dużo różnych grup, tutaj zadziałały już jakieś takie ambicje przywódców tych grup, że każdy chciał być..., każdy się ogłaszał..., jak tylko miał jakąś okazję, to się od razu ogłaszał dowódcą, tworzył swój nowy oddzialik. I tych oddziałów było bardzo dużo i właściwie to nie bardzo wiadomo, kogo oni już później reprezentowali. To nie były jakieś takie... stosujące się do jakichś reguł wojennych oddziały. To było zwalczanie milicji, ubowców i K[orpusu] B[ezpieczeństwa] W[ewnetrznego]. A ponadto ci tzw. żołnierze z ryngrafami dokonywali bratobójczych mordów na ludziach, którzy odważyli się podnosić kraj z ruin: przedstawicieli władz, urzędników, nauczycieli.