Historia żołnierza z oddziału Młota i Huzara

Article Index

Publikujemy wspomnienia o ojcu Alicji Dybowskiej, żołnierzu z oddziału "Młota" - Czesławie Dybowskim.Wspomnienia Alicji Dybowskiej zostały opublikowane wcześniej na stronie internetowej Ciechanowiec OnLine – Subiektywny Niecodziennik – http://www.ciechanowiec.xorg.pl

Wspomnienia o moim Ojcu Czesławie Dybowskim ps. „Rejtan” (1927-1999)

Część I

Grupa ciechanowieckich harcerzy - rok prawdopodobnie 1939. Stoją od lewej: 8. Ryszard Dybowski, 11. Czesław Dybowski
 

Zupełnie niespodziewanie dla siebie samej zapragnęłam napisać o moim ojcu Czesławie. Nie dlatego, że jest on jakąś bardzo znaną osobą – pamiętają go pewnie tylko ludzie z „naszych stron”, tzn. Ciechanowca i okolic – ale poprzez pewien epizod z jego życia związany z udziałem w powojennej partyzantce na Podlasiu, jego nazwisko było i nadal jest często wymieniane w różnych opracowaniach historycznych i pseudo-historycznych, dotyczących 6. Brygady Wileńskiej AK i WIN-u…

Pamiętam, że często w czasach PRL-u, ktoś ze znajomych, zwłaszcza tych którzy wyjechali jakiś czas po wojnie z naszych okolic, przysyłał ojcu jakąś książkę albo wycinek z gazety, w których pisano o leśnych oddziałach, zwanych zwykle „bandami”, walczącymi z reżimem komunistycznym na Białostocczyźnie. Często też wspominano w nich o ojcu, zwykle w kontekście śmierci ostatniego komendanta 6. Brygady Wileńskiej AK – Władysława Łukasiuka, pseudonim „Młot”.

Zaświadczenie o wyroku Wojskowego Sądu Rejonowego
 

Takie „dzieła” jak „ Dwa brzegi” Jerzego Jara (1953 r.), „Hasła nie będzie” Zdzisława Banasika (tzw. „seria z tygrysem” z roku 1975), czy „Błędne ognie” Zbigniewa Domino, do dzisiaj znajdują się w naszej biblioteczce jako może tylko zabawne (wcześniej złowrogie) przykłady naginania opisów wydarzeń historycznych do jedynie słusznych poglądów, jakie reprezentował rządzący wtedy reżim komunistyczny. Ileż w tym było jadu i niechęci do ludzi, którzy nie zgadzali się na zdominowaną przez Sowietów Polskę i niczym Dawid poderwali się do walki z Goliatem wierząc, że świat poprze ich działania…

Ojciec czytał te półprawdy i kłamstwa z kamienną twarzą i pamiętam że ustalili z mamą, iż niczego nie będą prostować ani wyjaśniać. Wychodzili bowiem z założenia, że w tym zakłamanym totalitarnym ustroju, prawda nie ma szansy zaistnieć, a ci z których zdaniem ojciec się liczył, czyli koledzy z lasu oraz ludzie z okolicznych wsi czynnie wspierający partyzantkę, znają prawdę równie dobrze jak on.

Taką postawę (siłą rzeczy) przyjęliśmy my, dzieci. Nie przejmować się – gdy ktoś nazywa cię dzieckiem bandyty, nie zapisywać się do żadnych stowarzyszeń, związków, partii, nie rozmawiać o przeszłości, uczyć się, czytać, studiować – nie poddając się żadnej indoktrynacji…

Jednak, gdy w 1989 roku „wybuchła” nowa Polska wydawało się, że nareszcie prawda wyjdzie na jaw, otworzą się archiwa i ten trudny okres powojennej walki z reżimem, walki tym bardziej tragicznej, bo bratobójczej, zostanie rzetelnie opisany – a może stanie się wręcz tematem społecznej debaty. My Polacy bowiem wciąż nie rozwiązaliśmy dylematu, który dotyczy także innych naszych zrywów, np. Powstania Warszawskiego – walczyć o wolność i „składać młodych swych synów w ofierze”, czy też oszczędzać ich za wszelką cenę i czekać na lepszą sposobność wybicia się na niepodległość.
Zaczęły pojawiać się opracowania, w których o chłopcach z lasu nie mówiło się nareszcie „bandyci” tylko partyzanci, a ich dowódcy tacy jak „Łupaszka”, „Huzar” czy „Młot” przedstawiani byli jako mądrzy, rozważni patrioci – z wykształceniem wojskowym, dbający o dyscyplinę w swoich oddziałach i działający w ramach i według zasad podziemnego wojska.

Ponownie nazwisko Ojca zaczęło pojawiać się w tekstach w związku ze śmiercią „Młota". Ale skoro „Młot" już przestał być bandytą – a stał się patriotą, to kim jest mój ojciec, jego zabójca? Najprościej gdyby był zdrajcą i konfidentem UB (tak go zresztą przedstawiają niektórzy, np. Marian Pietrzak drukując w Gazecie Sokołowskiej „Szlakiem „Młota” i „Łupaszki”).

Na szczęście nie wszyscy piszący o tych sprawach lubią łatwe i jednoznaczne rozwiązania. Większość historyków stara się opisać sprawę śmierci „Młota" rzetelnie, ale i tak konkluduje zwykle stwierdzeniem, że nie do końca jest jasne jak do niej doszło. jciec nie może już niczego wyjaśnić, nie żyje bowiem od 1999 roku; nie lubił zresztą o tym mówić. Ale dla nas, to znaczy rodziny, ta sprawa nie budziła nigdy wątpliwości. Naszą wiedzę czerpaliśmy z podsłuchanych w dzieciństwie rozmów rodziców lub rzadkich chwil, gdy udało się nam być świadkami towarzyskich spotkań, podczas których śpiewano partyzanckie piosenki (ojciec grał na banjo) – a potem były owe „nocne Polaków rozmowy”…

Ojciec nieraz porzucał wtedy swoją zwykłą powściągliwość i zaczynał wspominać czasy partyzantki – aż dochodził do tych dwóch niepotrzebnych śmierci: swojego brata Leopolda i ich dowódcy „Młota”. Wydawało się nam wtedy, że rozumiemy jak do tego doszło i jakie emocje oraz jakie procesy psychiczne musiały być udziałem – wszystkich aktorów tej niemalże greckiej tragedii. Mieliśmy też nieodparte wrażenie, że cała ta sprawa niczym fatum ciąży nad naszą rodziną i nie ma znaczenia ile lat minęło od tamtych czasów – śmierć i zabójstwo, to zawsze bowiem wiekuiste uwikłanie…
Dopiero kilka lat przed jego śmiercią odważyłam się poprosić, by mi o tym wszystkim opowiedział (wiem że również rozmawiał o tym z moim rodzeństwem)… Zrobił to, i mam powody myśleć, że powiedział prawdę. I chociaż pamięć bywa zawodna, to myślę, że był wtedy szczery.

Ojciec urodził się w Ciechanowcu w 1927 r. Był średnim dzieckiem, miedzy starszym o 2 lata bratem Ryszardem i młodszym też o 2 lata Leopoldem. Ich ojciec, Kazimierz Dybowski i matka, Helena z Radziszewskich byli typowymi dla Podlasia przedstawicielami zubożałej szlachty, aspirującej do życia w mieście, rozwijając drobną wytwórczość lub usługi. Dziadek Kazimierz wrócił po kilkuletnim pobycie w latach 20-tych z USA i z „amerykańską” energią rzucił się w wir różnych przedsięwzięć gospodarczych. Nie było chyba jednak łatwo, bo w rodzinnym przekazie pozostały takie fakty, jak: przedsiębiorstwo transportowe (autobus do stacji kolejowej Czyżew, które upadło z powodu nieuczciwej konkurencji), gręplarnia, która spłonęła od samozapłonu, reperacja i składanie rowerów, który to zakład przetrwał do samej wojny. Był też przez kilka lat sołtysem prawobrzeżnego Ciechanowca, czyli tzw. „polskiej strony”. Babcia podobno prowadziła coś na kształt domowej jadłodajni, między innymi stołował się u niej uchodzący za znakomitego doktor Szapiro i felczer Szpilman. Pamiętam, że w dzieciństwie bawiliśmy się maszynką do kręcenia lodów z tamtych czasów.
Synów wychowywano patriotycznie, co też było typowe dla tego środowiska, owe „szabelki” u boku, „koniki na biegunach” i piosenki legionowe. Ale niełatwo było chyba zapanować nad trzema urwisami. Ojciec w szkole zasłynął z tego, że wkładał nauczycielkom szpileczki w miękkie krzesła, a często zamiast do szkoły chodził na „Gawroniec”, czyli na wyspę na Nurcu, która istnieje do tej pory i rzeczywiście jest noclegownią dla setek wron. Bo tak (jak dla wszystkich dzieci mieszkających przy rzece), to właśnie rzeka Nurzec była jego prawdziwym światem. Kochał tę rzekę do końca i bolał nad tym, co się z nią teraz dzieje – gdy powoli zamienia się w bajoro – i to w czasach, gdy tyle mówi się o ekologii...

Wybuch wojny zmienił wszystko. Dziadek Kazimierz już w czasie pierwszej okupacji sowieckiej został zaaresztowany 22 lutego 1940 r. za przynależność do Stronnictwa Narodowego i skazany na 8 lat karnych obozów pracy. Babcia z synami ukrywała się u swojej rodziny na wsi. Ojciec prawie całą okupację spędzał w Uszy lub w Radziszewie, gdzie jeszcze wtedy Babcia miała swój rodzinny dom. Jego wspomnienia z tych czasów i niebezpieczne przygody jakie wtedy przeżył, mogłyby być treścią książki przygodowej dla chłopców. W każdym razie to chyba wtedy pokochał broń i zaczął ją zbierać.
 Dziadek Kazimierz wrócił w czerwcu 1941 r., gdy Hitler zaatakował Związek Radziecki. Okazało się, że był przetrzymywany w twierdzy w Brześciu i uwolnili go… Niemcy. Nie na długo jednak, gdyż w październiku 1944 r., podczas tak zwanego wyzwalania Polski,
Sowieci aresztowali go znowu na podstawie tego samego wyroku i wywieźli tzw. „transportem sokołowskim” do obozu Borowicze, gdzie katorżniczo pracował przy wyrębie lasu. Tam zaziębił się i zmarł w lutym 1945 r.

W 1944 roku ojciec miał dopiero 17 lat, ale to na niego spadł obowiązek utrzymania całej rodziny, starszy brat Ryszard był bowiem w tym czasie w partyzantce w 5-tej Brygadzie Wileńskiej AK, a w 1945 został aresztowany przez UB. Ojciec i młodszy brat Leopold, mi­mo młodego wieku, też bra­li udział w szko­leniach bojowych w strukturach AK, między innymi w akcji „Burza”. Ich instruktorami byli między innymi Stanisław Babiński i Bronisław Godlewski.Jednocześnie trzeba było zastąpić nieobecnego ojca, tak więc Czesław pracował jak niegdyś jego ojciec reperując rowery, starszy brat siedział w wiezieniu, a młodszy Leopold rozpoczął naukę w gimnazjum, gdzie próbował stworzyć nielegalną drużynę harcerską. Niestety Poldka też aresztują, zabierając go z lekcji w szkole. Przez rok prowadzone jest przeciw niemu śledztwo w Bielsku-Podlaskim, na podstawie donosu kolegi, jakoby posiadał on pistolet typu parabellum, nawet numer tej broni był wskazany. Broni nie znaleziono, Poldek twardo wypierał się jej posiadania, chociaż bito go mocno i w końcu wypuszczono go bez wyroku, bo był nieletni.

Ale 1. maja 1948 roku nastąpiła katastrofa. Żołnierze KBW odnaleźli w domu rodzinnym w Radziszewie zmagazynowaną przez Czesława broń. Ojciec opowiadał, że jeszcze w czasie wojny jego ojciec Kazimierz ostro protestował przeciwko zbieraniu broni i nawet kiedyś cały arsenał syna wrzucił do stawu. Czesław „po cichu” wyciągnął to wszystko ze stawu i ukrył pod progiem domu. I ten właśnie arsenał, powiększony jeszcze o dalsze „zdobycze” odnalazło KBW. Ktoś z rodziny w Radziszewie przyjechał na rowerze do Ciechanowca i o tym powiedział. Tak więc gdy przyszła po nich milicja, wzięli ukryte „parabelki”, lornetkę i „prysnęli”. Ojciec chciał w pierwszym odruchu zgłosić się na milicję i wziąć całą winę na siebie, ale niestety – wśród odnalezionej broni był też ów egzemplarz, do posiadania którego nie przyznał się w śledztwie Leopold. Ryszard z kolei był zwolniony z więzienia na mocy amnestii, więc natychmiast pewnie wróciłby do więzienia. Postanowili ukrywać się w lesie, a po jakimś czasie skontaktowano ich z „Huzarem”, który przyjął ich do swojego oddziału.