Renata Sawicka - malarka i miłośniczka koni

Beata Sawicka na koniuKolejną osobą, z którą postanowiliśmy przeprowadzić wywiad kontynuując nasz cykl artykułów "Oni przynoszą chlubę naszej gminie..." jest pochodząca z Karlusina Pani Renata Sawicka. Tym razem nasz "latający reporter" nie chcąc być posądzonym o dyskryminację kobiet postanowił porozmawiać z płcią piękną. Pani Renata do 14 roku życia wychowywała się w Karlusinie.

Beata Sawicka– Mój tata zawsze trzymał konie: jednego, dwa, do pomocy w gospodarstwie – opowiada Pani Renata. – Już w wieku dziesięciu lat brałam konia, zakładałam mu kiełzno (uzdę), wodze i siadałam na konia na oklep i jechałam w pole. Zawsze marzyłam o tym, aby mieć konia dla siebie (a wówczas emitowano w telewizji tak popularne seriale jak: "Czarny Królewicz", "Karino"), a poza tym bardzo lubiłam rysować końskie głowy. W ogóle lubiłam rysować i malować. Przy wyborze szkoły średniej rodzice dali mi wolną rękę i powiedzieli: wybierz sobie szkołę jaką chcesz, nawet w innym mieście. Moja nieżyjąca już ciocia Regina z Warszawy dostrzegła mój talent plastyczny i namawiała mnie do podjęcia nauki w szkole plastycznej. Ja – niestety – stchórzyłam, stwierdziłam, że nie umiem dobrze rysować i że się tylko zbłaźnię. Ponieważ miałam wolną rękę w wyborze szkoły, wybrałam pięcioletnie Technikum Chemiczne w Warszawie – chyba z uwagi na kolorowe doświadczenia na lekcji chemii. W szkole musieliśmy na zajęciach praktycznych chodzić w białych fartuchach. Stwierdziłam, że są nudne, więc na plecach narysowałam głowę konia. Wszyscy chcieli, abym im takiego narysowała. Następnego dnia cała klasa chodziła z końskim łbem na fartuchach. Po technikum pracowałam w sokołowskiej proboszczeCukrowni w laboratorium. Następnie wyszłam za mąż, urodziłam dwoje dzieci (córka i syn). W dzieciństwie zawsze marzyłam o tym, żeby malować prawdziwymi farbami ale nie miałam odpowiedniej wiedzy, jak do tego się zabrać. Gdy wychowywałam dzieci kupiłam farby temperowe i tak powstał mój pierwszy amatorski obraz namalowany na pilśni a pierwszym moim krytykiem był mój mąż Jacek. Oczywiście, zachęcił mnie do dalszego malowania i tak zaczęły powstawać moje pierwsze obrazy temperą (Od redakcji: Tempera jest określeniem zarówno farby, ale także specjalnej techniki malarskiej, farb, których spoiwem są emulsje (zawiesiny wodne w oleju lub oleju w wodzie). Pewnego dnia odwiedziła mnie koleżanka i rzuciła pomysł, żeby pójść gdzieś na studia. Proponowała mi bankowość w Warszawie. Podziękowałam jej za dobry pomysł, ale nie chciałam popełnić po raz drugi w życiu tego samego błędu i wybierać ponownie kierunek nauczania, który mi nie odpowiadał. Stwierdziłam, że skończę taki kierunek studiów, który będzie mnie satysfakcjonował i choć w małym stopniu spełni moje marzenia. Postanowiłam studiować pedagogikę z plastyką na Akademii Podlaskiej w Siedlcach. Na studiach bardzo dużo się nauczyłam, od tego momentu zaczęłam malować farbami olejnymi. Ale na studiach nauczyłam się też malować innymi technikami, poznałam tajniki rzeźbiarstwa, grafiki i rysunku. Miałam świetnych wykładowców: między innymi mgr Michał Gardziński (artysta, rzeźbiarz), profesor Mikołaj Bieluga (artysta, malarz), Napad wilkow wg.Czeslawa Wasilewskiegoprofesor Krzysztof Wachowiak (artysta, malarz). Profesor Bieluga nauczył nas dodawania do obrazów barwy fioletowej. Nie zdawaliśmy sobie sprawy jak można zmienić wygląd obrazu przez dodanie tak mało znaczącego koloru. Profesor Wachowiak nauczył nas kopiowania obrazów, dzięki niemu powstała moja pierwsza kopia obrazu a był nim obraz pt. „Szczygieł” autorstwa Carela Fabritiusa. I tak się zaczęła moja przygoda z malarstwem olejnym. I dzięki temu, że była to pedagogika z plastyką mogłam podjąć pracę w szkole. W międzyczasie ukończyłam jeszcze studia podyplomowe z wychowania fizycznego. Mogę więc uczyć plastyki i wf. Swoją pierwszą pracę w szkole podjęłam w Grębkowie w 2006 roku. I tam moja koleżanka zmotywowała mnie do większego zaangażowania się w malarstwo zamawiając u mnie pierwszy obraz – były to Słoneczniki. Bo dotychczas malowałam tylko dla siebie. I od tego sprzedanego obrazu posypały się kolejne zamówienia w Grębkowie – wśród koleżanek i kolegów. Pani dyrektor szkoły zamówiła u mnie obraz patrona szkoły, a był to Jan Paweł II. I był to mój pierwszy namalowany portret na zamówienie, dzięki któremu dostałam kolejne zamówienia tym razem na... portrety. W Grębkowie przepracowałam cztery lata na 1/2 etatu (uczyłam plastyki) i otrzymałam propozycję pracy w Zespole Oświatowym w Bielanach. W Bielanach byłam zatrudniona na czas nieokreślony i uczyłam wf oraz plastyki. Po pięciu latach zostałam zwolniona. Dlaczego musiałam odejść z tej szkoły nie będę się wypowiadać, żyjemy obecnie w takich czasach że większość się sama domyśli powodów zwolnienia. Obecnie od półtora roku pracuję w Zespole Oświatowym w Skibniewie jako nauczyciel świetlicy.

papiez duzy obrazNawiązując do mojego malarstwa stwierdziłam, że w naszej Konkatedrze w Sokołowie Podlaskim nie ma żadnego portretu papieża, więc namalowałam obraz Jana Pawła II i go podarowałam – znajduje się w zakrystii – ten obraz to pierwszy portret w moim życiu. W Konkatedrze swego czasu był wikary, ks. Paweł Grzeszek, który organizował żywe szopki. Organizował on też na dziesięciolecie przyjazdu papieża do Drohiczyna uroczystość i poprosił mnie o namalowanie jeszcze jednego obrazu papieża z ręką witającą. Namalowałam ten obraz i podarowałam – znajduje się w Konkatedrze w kaplicy. Ksiądz Grzeszek w porozumieniu z proboszczem zaproponował mi, abym namalowała portrety dawnych proboszczów tej parafii. I tak powstała kolekcja dziesięciu portretów proboszczów, które znajdują się w zakrystii – jedenasty z obecnym naszym proboszczem kończę malować. Namalowałam także na zamówienie księdza proboszcza do Konkatedry obraz bł. Jerzego Popiełuszki (umieszczony jest w nawie ołtarza bocznego). Ksiądz proboszcz polecił moje usługi proboszczowi z Radzynia Podlaskiego, który zamówił u mnie olbrzymi obraz (wysokość ponad 2 m, szerokość ponad 1 metr) papieża do kaplicy w Czemiernikach. Było to dla mnie niemałe wyzwanie. Ponadto namalowałam na zamówienie kilka kopii: "Polowanie" Alfreda Wierusza-Kowalskiego, "Napad wilków" Czesława Wasilewskiego a także części fresku Michała Anioła "Stworzenie świata" (dwie dłonie) oraz twarz Chrystusa z Całunu Turyńskiego. Malowałam także na ścianie, jedno malowidło znajduje się w przedszkolu w Bielanach i przedstawia postacie z książki o Kubusiu Puchatku, drugie w domu prywatnym.

popieuszkoZaprojektowałam logo Zespołu Oświatowego w Bielanach, logo Podlaskie Muzeum Techniki Wojskowej i Użytkowej w Bielanach Wąsach a także zaprojektowałam tablicę z napisem upamiętniającym Kamień Węgielny pod budowę hali sportowej w Bielanach.

Wystaw swoich prac miałam niewiele – „Moja wolność to konie” w Muzeum Łowiectwa i Jeździectwa w Łazienkach Królewskich w Warszawie podczas wigilii w 2012 roku, „ Konie i..." w holu ZO w Bielanach podczas uroczystości otwarcia hali sportowej oraz „Konie, kwiaty, portrety…” w Miejsko-Gminnym Ośrodku Kultury w Kosowie Lackim w 2016 roku podczas koncertu zespołu Radek Blues Band w którym śpiewa mój kolega.

Brałam też udział w wystawie z cyklu „Sokołowscy twórcy” organizowanym przez SOK ,Galeria „DOM” w grudniu 2011 r. Oprócz malarstwa kolejną pasją, która zrodziła się w dzieciństwie, są konie. I tak myślę, że talent plastyczny odziedziczyłam po swojej mamie a miłość do koni po swoim tacie i dziadku Kazimierzu. Obie te pasje tak naprawdę łączą się ze sobą i obie mogłam realizować i rozwijać już jako dorosły człowiek przy współudziale męża Jacka. To on właśnie, po moich błaganiach kupił pierwszego konia dla mnie. Dziesięcioletni koń, niestety, okazał się z wadami zwrotnymi i zwróciliśmy go poprzedniemu właścicielowi. Poszukaliśmy innego w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia, jest do dziś, nazywa się Fanta. Dała nam wspaniałe źrebaki. Bakcyla końskiego załapał mój mąż, w którym obudziła się krew ułańska. Zaczęliśmy szukać konia również dla niego. Początkowo nastawiliśmy się na konie małopolskie rodowodowe. Zaczęło więc przybywać klaczy z przeznaczeniem do rozrodu. To był „konik” mojego męża, czyli hodowla. Marzył o „stworzeniu” konia wyjątkowego. I tu muszę się pochwalić, że mąż wyhodował konia rasy małopolskiej, który został Wicemistrzem Polski koni sześcioletnich w ujeżdżeniu w 2012 roku we Wrocławiu. Nazywa się Medal, od matki Mesy, po ojcu Berlin Bej. Pani trener sprzedała go za naprawdę dobre pieniądze. Swego czasu mieliśmy nawet czternaście koni. W międzyczasie około siedem lat temu, mąż zaczął się fascynować końmi czystej krwi arabskiej. A zanim zaprowadził klacz do zaźrebienia, bardzo skrupulatnie dobierał dla niej „partnera”. Robił to zawsze z rozwagą i przemyśleniem, chciał aby przyszły koń miał poprawny pokrój oraz dobry charakter. I muszę przyznać, że zawsze miał dobre pod tym względem oko. Ludzie chwalili i chwalą sobie konie u nas wyhodowane. Nawet po ogiera czystej krwi arabskiej przyjechała pani z Czech, bo koń spełniał jej wszystkie oczekiwania. Obecnie mamy dwie klacze czystej krwi arabskiej, które urodziły się w naszej stajni. Przebywają we Wrocławiu i tam są trenowane do wyścigów. Obie klacze to trzylatki. Ich matki sprzedaliśmy a na jednej z nich jeździłam wierzchem, ale stwierdziłam że jazda na niej to dla mnie zbyt duże ryzyko, gdyż klacz była bardzo temperamentna, zaś w terenie płochliwa. W tej chwili w Karlusinie mamy cztery konie: klacz Fantę szlachetnej półkrwi (o której już wcześniej wspomniałam) oraz jej córkę Fionę, Fanta ma 22 lata i już u nas pozostanie. Dwa pozostałe konie to wałachy: Frugo (syn Fanty) i Fagir (wnuk Fanty, a syn Figi, Figa to córka Fanty). Są to trzylatki, obecnie zajeżdżone i ułożone przez człowieka, który ma do tego uprawnienia. Obecnie jeżdżę na Fancie a ponieważ jest już w podeszłym wieku, przygotowuję sobie pod siodło Fagira. Mąż jeździ na Fionie i powoli przygotowuje Frugo. Pewnie Pan zauważył, że wszystkie konie nazywają się na literę F. Otóż jest taki system, aby źrebaki nazywać pierwszą literą imienia matki.

Prowadziliśmy krótko (2004-2005) szkółkę jeździecką (mam ukończony kurs rekreacji ruchowej ze specjalnością jazda konna), myślałam też o hipoterapii. Zrezygnowaliśmy ze szkółki bo wymaga to bardzo dużo pracy, czasu i dobrych warunków, np. ujeżdżalni. A hipoterapii nigdy nie otworzyliśmy, choć taki kurs też ukończyłam. To z kolei wiąże się z doborem zupełnie innych koni i mnóstwem innych rzeczy. Obecnie konie posiadamy tylko dla siebie i zajmujemy się nimi oboje z mężem.

Konie to nasza wspólna pasja, praca, odpoczynek i przyjemność. W wolnym czasie jeździmy w teren zawsze razem, oprócz tego dla znajomych koniarzy organizujemy dwudniowe rajdy. Wkrótce (5-6 sierpnia) mamy kolejny taki rajd do Chrołowic nad Bugiem. Podczas takich wyjazdów podziwiamy przyrodę, uczymy się od siebie a przede wszystkim odpoczywamy. To odpoczynek bardzo aktywny, ale jakże wspaniały. Planujemy z mężem jeszcze w tym roku wybrać się na tzw. włóczęgę z końmi. Może się uda.

Ponadto, mój mąż należy do kawalerii 7 Pułku Ułanów Lubelskich z siedzibą w Mińsku Mazowieckim. Posiada mundur i cały rząd jeździecki z okresu przedwojennego. Uczestniczył w różnych uroczystościach i rekonstrukcjach historycznych z udziałem kawalerii. Razem też braliśmy udział w Plenerowym Widowisku Historycznym pt. „ Powrót Jana Dobrogosta Krasińskiego z Odsieczy Wiedeńskiej” na Rynku Mariackim w Węgrowie.

Pani Renata ma swoją stronę internetową, na której można obejrzeć galerię jej obrazów: renatasawicka.net.