Tak zwani partyzanci...

Article Index

Powojenne zmiany
I dlaczego o tym w ogóle mówię? Dlatego, że w moim przekonaniu wielką zdobyczą tego nowego systemu było to, że dzieci nieślubne zostały zrównane w prawach ze ślubnymi dziećmi – to był jeden z pierwszych aktów prawnych. Właśnie ujednolicenie praw dzieci ślubnych i nieślubnych – uważam, że to było takie bardzo humanitarne prawo.
Druga historia, którą mogę przytoczyć – to jest dla zobrazowania tego, co wnosiła nowa władza. Ja pamiętam, że jak się rodziło dziecko na wsi, to przychodziła taka kobieta... Była, ona... To była taka samozwańcza akuszerka, ona była zapraszana właśnie na odebranie dziecka – z tym, że to była alkoholiczka, ona piła denaturat, ja pamiętam jej siną twarz. Piła denaturat. I w 1950 r. została otworzona..., chyba nawet wcześniej, jak się zwolnił pałac pohrabiowski, to utworzono izbę porodową w tym pałacu. I pamiętam właśnie, jak kobiety na to zareagowały. Kiedy moja mama je namawiała, żeby szły [tam] rodzić, to one mówiły tak: A po co? Babcia tak rodziła, mama tak rodziła, to i ja będę tak rodziła. Żeby zachęcić kobiety do rodzenia w normalnej izbie porodowej, trzeba było dawać... Darmowe wyprawki dziecku i to zachęciło, że one, te pierwsze, przełamały opory i poszły rodzić. To był drugi przypadek, kiedy właśnie wyciągano kobiety z tego potwornego zacofania.
Druga... Następna taka historia to szkoła. Kiedy się zaczęła szkoła i dzieci miały obowiązek już chodzić do szkoły, przychodziły wykopki, bo żniwa były w czasie wakacji, ale przychodziły wykopki, i dzieci szły z motykami na pole, razem z rodzicami. W klasie byłam zawsze ja, córka nauczycielki, i był syn krawcowej, a niektóre dzieci szły z motykami. I wtedy trzeba było zastosować jakieś sankcje, nie wiem, czy jakieś nagrody. Raczej sankcje wobec rodziców, którzy nie posyłali dzieci do szkoły, żeby zmusić ich do tego, że dzieci mają obowiązek chodzić. I też było takie tłumaczenie rodziców: Ja mam dwie klasy i żyję, to moje dzieci też nie muszą chodzić do szkoły. Więc znowu ten obowiązek, obowiązek... Nie tylko prawo, które dawało szansę uczenia się, ale obowiązek jeszcze w egzekwowaniu tego prawa, to bardzo istotne, że dzieci się musiały uczyć. Czyli tak: rodzenie, co ja jeszcze powiedziałam?
O akuszerce...
O tych dzieciach nieślubnych i o szkole. Właśnie w moim przekonaniu to nowe prawo – ono przewyższało świadomość tych kobiet, bo one nawet nie miały pojęcia, że im się to wszystko należy. Dopiero później dorastały do takiej sytuacji.
Jeszcze jedna bardzo ważna rzecz – moja mama przed wojną walczyła o... O alimenty dla swojej koleżanki, którą porzucił mąż. Miała trójkę dzieci i mąż w pewnym momencie związał się ze swoją służącą, uciekł z nią na Ziemie Zachodnie... Wtedy chyba jeszcze... To było zaraz po wojnie. Tak, na Ziemie Zachodnie. Jej nie przysługiwały żadne świadczenia. I prawo, i duch prawa był taki, że skoro ją zostawił, to widocznie była sobie winna, nie umiała z mężem postępować. Ale to już nie chodzi o nią – chodzi o te dzieci. Bo te dzieci po prostu nie miały żadnego zabezpieczenia. I pamiętam, jak moja mama opowiadała, jak skrzykiwały się koleżanki, takie światłe, mądre, postępowe dziewczyny wtedy ze wsi, i zgłaszały się jako świadkowie, żeby opowiadać o tym, że ta mama jest nic niewinna, że przecież cała wina leży po stronie tego męża. I mimo wszystko ta kobieta przegrała, ona nie uzyskała nic, bo taka była, takie było prawo i taka była wykładnia prawa. Dlatego później wprowadzenie w pierwszych latach po wojnie ślubów cywilnych, które dawały szansę na rozwód i na alimenty dla dzieci, na zabezpieczenie dzieci, to był ogromny w moim przekonaniu, to był ogromny postęp....
To wszystko, co tutaj opowiedziałam, te cztery sprawy, to było wydźwiganie kobiet z tego, z tego upodlenia, z takiego... Z takiego traktowania ich jak jakieś istoty niższe, gorsze, nieznaczące, nieważne... Nadanie im statusu partnera, człowieka – to było coś, o co w innych krajach strasznie kobiety zabiegały, a tutaj one dostały to – można powiedzieć – na talerzu. One to po prostu dostały. Ja wiem, że były, istniały jakieś ruchy feministyczne w Polsce, ale na tej wsi, na Podlasiu nie było takich ruchów i nie było takiej świadomości. To wszystko im zostało dane, i to bardzo szybko, zaraz po wojnie. To był ten, to był ten wielki, wielki skok w postęp, który kobiety otrzymały.
Feliks Badurka z rodziną. Fot. Krystyna Badurka-RytelJa w ogóle uważam, że wtedy w Polsce – dzięki tamtemu systemowi – dokonały się takie zmiany, w wyniku których nastąpił postęp cywilizacyjny o kilkadziesiąt lat naprzód. To były trzy potężne fundamenty cywilizacyjne, a mianowicie: powszechna oświata, reforma rolna i elektryfikacja wsi.
Czy rzeczywiście było tak, że tuż po wojnie na wsi kobiety były głowami rodzin? Bo nie było mężczyzn.
Mężczyźni byli na wsi, bo niewielu dojrzałych mężczyzn zginęło. To były całe, pełne rodziny, naprawdę niewielu było mężczyzn, posiadających już własne rodziny, którzy zaangażowali się – tak, jak mój ojciec w czasie okupacji – w walki partyzanckie. W mojej klasie byłyśmy we dwie bez ojców. Ja i koleżanka, z którą siedziałam w jednej ławce – Halinka. O tym muszę wspomnieć, bo to ważna konstatacja. Mój ojciec zamordowany został przez zbrojne podziemie w 1945 r. za to, że po rozwiązaniu AK włączył się do odbudowy kraju, jej ojciec dostał wyrok śmierci w 1947 r. [wydany] przez sąd doraźny za to, że ścigających bandę „Bartosza” funkcjonariuszy M[ilicji] O[bywatelskiej] skierował w niewłaściwą stronę, kiedy „Bartosz” porwał i zamordował dziesięcioro aktywistów z Chodakowa. A my – dwie małe, biedne półsierotki – przyjaźniłyśmy się i pomagałyśmy sobie nawzajem. Kiedy jej mama szła do pracy w polu, Halinka brała na plecy swoją dwuletnią siostrzyczkę i przynosiła do szkoły, sadzałyśmy ją na szerokim parapecie okiennym, i po lekcjach zabierała do domu. Mieszkała w Sewerynówce, tzn. do szkoły miała cztery kilometry. Ja po lekcjach biegłam szybciutko do domu, żeby się opiekować moim dwuletnim braciszkiem.
Ja jeszcze jedną rzecz teraz sobie przypomniałam: jak chciałam opowiedzieć, jakie były obyczaje, jak była traktowana kobieta – bo cały czas temat ten ciągnę. A więc przychodził poniedziałek, to był dzień targowy. Z Łazowa było sześć kilometrów do gminy i tam był targ, raz w tygodniu. Więc oni tam wieźli swoje produkty albo jakiś dobytek na sprzedaż i później, kiedy to sprzedali, szli do karczmy (to się wtedy już nazywało „gospoda”). Szli do gospody, pewnie sporo z tego przepili; z tego, co utargowali; wracali do domu i zwykle to było tak, że oni po prostu bili żony. Opowiadaliśmy sobie to czasami później u nas w domu, jak moja siostra, jeszcze przed wojną, jako kilkuletnia dziewczynka wpadła kiedyś do domu i zapytała: Mamo, dlaczego tatuś cię nigdy nie pobije? To była norma! Po prostu, przychodzili z targu... No właśnie. Tak były traktowane kobiety, one nie miały nic do powiedzenia, miały tę gromadę dzieci, musiały strasznie ciężko pracować, wychowywać te dzieci, dawać im jeść. One się nie angażowały ani politycznie, ani... Jedynie może taką atrakcją był kościół.
Po wojnie zmieniło się prawo.
Bardzo się zmieniło prawo.
A jak się zmieniły te obyczaje?
Obyczaje się bardzo powoli zmieniały, one się dotychczas jeszcze nie zmieniły radykalnie. Ja niedawno byłam na wsi, rozmawiałyśmy o naszej wspólnej koleżance, pytałam, co u niej słychać. I proszę sobie wyobrazić, jaką dostałam odpowiedź od mojej koleżanki, z którą kiedyś byłam razem w szkole: Wiesz, jej jest teraz bardzo dobrze, bo właśnie zmarł jej mąż. Słucham zdumiona, na czym to jej dobro polega. – No bo wyobraź sobie, wiesz, on ją bił, on ją bił łańcuchem, gospodarskim łańcuchem, takim ciężkim. Ale ona to wszystko przetrzymała, nie zbuntowała się, nie rozwiodła się z nim, wychowała dzieci i teraz on zmarł, i jest bardzo dobrze. Jeszcze do dzisiaj nie dotarło do nich to, że kobieta ma prawo się rozwieść. Ale ja mówię o tych starszych koleżankach, bo młodzi ludzie na pewno myślą dzisiaj inaczej. Ja nie mam kontaktu z młodymi ludźmi na wsi, nie mam pojęcia, ale sądzę, że oni są już przez życie, przez telewizję, przez... Przez szkołę oni są już inaczej wychowani. Ale ja mówię o pokoleniu moim. Do niektórych to nigdy nie dotarło, że można się wyzwolić od tego, od tego panowania męża.
Zmieniać mentalność, zmieniać świadomość ludzi jest bardzo trudno, ale oczywiście wtedy, w tamtych czasach, w Polsce Ludowej, pomagało i prawo, i szkoły. Były biblioteki, były... przynajmniej punkty biblioteczne. Były konkursy różne – czytelnicze, recytatorskie, jakoś próbowano wciągnąć ludzi do czytania. Pamiętam, jak zorganizowali kurs dla analfabetów na wsi – to było w mojej szkole, tylko po lekcjach, wieczorem, bo analfabetów było sporo na wsi. Na początku to był jeden straszny śmiech, cała wieś się śmiała z tych, którzy się odważyli pójść kończyć ten kurs, ale jednak później powoli, powoli się zdecydowali i pokończyli kurs, i zaczęli czytać. Oczywiście, że w tych latach, bo to były lata – koniec czterdziestych, lata pięćdziesiąte – to były czytanki o traktorach radzieckich, ale jakie to miało znaczenie? Jeśli się ktoś nauczył czytać, to książkę do nabożeństwa też przeczytał, więc to nie ma znaczenia, z czego się uczył. Ważne, że się nauczył czytać, i ci analfabeci...
Wcześniej mówiłyśmy o tych wcześniejszych... Pani tata był przewodniczącym Rady, tak?
Tak.
A później jeszcze było trzech, którzy też stracili życie. A po nich? Była jakaś władza potem?
To znaczy tak – cały czas była władza, władza była kontynuowana. Jednych zabijali, wtedy byli następni. Więc ta władza była cały czas. Myśmy się w 1953 r. przenieśli do Warszawy, ja już później nie wiem, jak to było, ale... No, Rady Narodowe rządziły. A w 1948 r. już się utworzył Komitet PZPR-owski, bo PPR się połączyła z PPS-em i powstała P[olska] Z[jednoczona] P[artia] R[obotnicza]. I wtedy powstawały komórki partyjne na wsi. Zgłosili się analfabeci, ciemnota największa... No, niestety, wybili ludzi, którzy byli troszeczkę od nich mądrzejsi. Później uaktywnili się właśnie ci najbardziej ciemni – tacy prymitywni ludzie tworzyli na początku tę organizację partyjną. I to bardzo źle oddziaływało na wieś, dlatego że oni się zorientowali, że to się bardzo opłaci szykanować akowców i gospodarzy bardziej zamożnych, i oni po prostu zaczęli ich gnębić. Właśnie myśmy padli ofiarą.
Ale właśnie tak, na własną rękę...?
To znaczy... To było zgodne z linią partii, tylko chodziło o to, że oni poczuli się wtedy tacy potrzebni, dowartościowani, bo ludzie, którzy nigdy nic nie znaczyli, analfabeci, ciemni, prymitywni – oni czuli potrzebę odwetu. Być może za to swoje nieszczęsne życie przedwojenne. Byli nadgorliwi, wzięli się od razu za akowców i za zamożnych. Myśmy podpadali pod jedno i pod drugie (my byliśmy średnio zamożni i mieliśmy ojca w AK), więc zaczęły się prześladowania takich rodzin. Moja mama to wszystko zostawiła i uciekła. Chodzi o to, że nie mogła sprzedać. Ktoś przecież mógłby powiedzieć: Przecież mogła sprzedać. Nie! Wtedy nie było obrotu ziemią, to były czasy stalinowskie, wszystko było..., należało do państwa, więc można było tylko albo zostawić i to Fundusz Ziemi przejmował, albo siedzieć na tym. Brata nam zabrano do wojska na trzy lata. Jedyny, który mógł uprawiać ziemię – zabrany został do wojska. Nie było wyjścia, musieliśmy uciekać... Te czasy były bardziej straszne przez to, że tych, którzy postanowili się włączyć, byli patriotami, najpierw walczyli z Niemcami, później chcieli coś zrobić dla Polski, no to ich wyniszczono, prawda?