Szlakiem Młota i Łupaszki

Article Index

CZĘŚĆ VIII

- Zanim dobiegli do wsi, odezwały się automaty i karabiny maszynowe. Wojsko i sowieci zalegli na przedpolu wsi i zaczęli nas ostrzeliwać gęstym ogniem. Byliśmy otoczeni z trzech stron. Część tego łańcucha tworzyli Rosjanie, część ubecy i wojsko. Przez blisko godzinę taka walka. Sowieci i ubecy próbowali dostać się do wsi, ale tych zaraz wybiliśmy. "Młot", doświadczony partyzant, rozumiał , że taka pozycyjna walka nie powinna się zbyt długo ciągnąć, gdyż za dwie, trzy godziny wojsko i sowieci mogą otrzymać posiłki. Zebrał więc kilkudziesięciu ludzi. Ci wydostali się z okrążenia i zaczęli od tyłu otaczać wroga. Sowieci i wojsko ostrzeliwani z przodu i z tyłu, tracili coraz więcej żołnierzy. Coraz częściej rozlegały się krzyki rannych. Zaczęli się więc szybko wycofywać. Wtedy do ataku ruszyli partyzanci, rozwijając swą tyralierę. Józef Radziszewski podniósł z ziemi swój LKM i ruszył naprzód. Jednak jego karabin maszynowy nie pozwalał długo biec w pierwszej linii. Był zbyt ciężki - ważył 16 kg, cały żelazny - niemiecki. Za nim biegł amunicyjny niosąc taśmy z nabojami. Była to wspaniała broń. Można z niej prowadzić ciągły ogień, niczym z ciężkiego karabinu maszynowego. Wybiegłem na niewielkie wzniesienie - ciągnął mój rozmówca. Ustawiłem swoją maszynkę. Ale nasi wrogowie byli już dość daleko, a nie chciałem razić swoich. Bitwa była wygrana, lecz trwała blisko trzy godziny. Wracający z pościgu partyzanci przynieśli wojskową raportówkę, którą znaleźli przy zabitym sowieckim oficerze. Ze znalezionych w niej dokumentów dowiedzieliśmy się, że był "Wtoroj nadgranicznyj Połk NKWD".

Sowieci, ubecy i wojsko ponieśli duże straty. Zginęło ponad dwudziestu Rosjan, drugie tyle było rannych. Straty ubeków wynosiły sześciu zabitych i dziesięciu rannych. Zginęło także kilku żołnierzy, było też kilku rannych. Straty tych ostatnich były stosunkowo niewielkie, gdyż nie byli oni zbyt aktywni podczas bitwy.

Straty partyzantów były stosunkowo małe. Jeden zabity, dwóch ciężko rannych i dziesięciu lekko rannych, mogących iść o własnych siłach. Nie było też żadnych trudności z ich ukryciem. Gorzej było z ciężko rannymi. Jeden miał postrzelone płuca i ciężką ranę na nodze. Drugi miał przestrzelony kręgosłup. Kula przeszyła go na wylot. Już następnego dnia zostali przewiezieni do szpitala w Wyrozębach. Tu zrobiono im opatrunki i odesłano do szpitala w Siedlcach. Jednak w siedleckim szpitalu ubecy mieli swoich agentów. Aresztowano rannych i zabrano do UB, gdzie po kilku dniach wszelki słuch o nich zaginął. A my - ciągnął Józef Radziszewski - przez trzy dni kluczyliśmy po lasach i wioskach, aby się wymknąć z kotła, jaki chcieli na nas zastawić. Dopiero w okolicy Drohiczyna poczuliśmy się bezpiecznie.

Zima zahamowała wszystkie większe akcje oddziału. Ludzie zostali rozlokowani małymi grupkami na różnych oddalonych od osiedli koloniach w znanym sobie terenie. Od czasu do czasu kilkuosobowe grupy dokonywały napadów na posterunki milicji, likwidowano również agentów UB.

Wiosną 1946 r. oddział ponownie został sformowany prawie w całym dawnym składzie. Jego stan liczebny wynosił 70-80 osób. Mimo, że liczbowo był mniejszy, jednak bardziej aktywny niż w roku ubiegłym. Już w kwietniu przeprowadzono kilka udanych akcji. "Młot" i "Wiktor" byli doświadczonymi dowódcami. Prawie przez cały rok oddział operował po lewej stronie Bugu w powiatach: sokołowskim, siedleckim i węgrowskim. W lipcu 1946 r. spotkał się "Młot" z "Korwinem", dowódcą oddziału partyzanckiego, operującego w powiecie siedleckim. Obaj dowódcy uzgodnili przeprowadzenie wspólnej akcji - zdobycia Łosic, kilkutysięcznego miasteczka. (Łosice wówczas nie były miastem powiatowym , lecz należały do powiatu siedleckiego. Podobnie Siemiatycze - również nie były miastem powiatowym, należały do powiatu bielskiego.). Zdobycie tego miasteczka nie było zbyt trudne. Po jego zajęciu rozbrojono posterunek milicji, zaczęto też poszukiwać ubeków. Wtedy niespodziewanie z terenu zjechały oddziały polskie i sowieckie, otaczając miasto ciasnym pierścieniem. Obaj dowódcy - "Młot" i "Korwin" zdali sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się znaleźli. Uderzyli całością sił w jedno miejsce. Przebili się przez pierścień wroga i uszli w pobliskie lasy. Bitwa była wyjątkowo krwawa i zacięta. Jeszcze następnego dnia w łanach zbóż znajdowano zabitych żołnierzy, ubeków i partyzantów.

Już do końca 1946 r. po lewej stronie Bugu nie było takiej bitwy jak ta w Łosicach. Ale mniejszych, udanych akcji było kilkanaście w powiatach: sokołowskim, wegrowskim i siedleckim.

Z końcem października jeden z plutonów Szóstej Brygady - "Młota", znalazł się w okolicy Kosowa, miasteczka - przez które przebiegała linia kolejowa Siedlce - Małkinia. Biwakując w okolicy, otrzymali wiadomość, że we wtorki w dniu targowym, przyjeżdżają pociągiem z Sokołowa ubecy. Mieli oni za zadanie wyłapywać bandytów i podejrzane osoby współpracujące z reakcyjnym podziemiem. Po każdej takiej akcji ubecy wracali wieczorem pociągiem do Sokołowa. 'Tuż przed zmrokiem pluton partyzantów w wojskowych mundurach udał się na stację kolejową. Tu przedstawili się kolejarzom jako żołnierze Wojska Polskiego, mający udać się pociągiem do Siedlec. W owym czasie, na tej linii, nie kursowały pociągi z wagonami osobowymi. Ich rolę spełniały zwykłe, kryte wagony towarowe, wyposażone w drewniane ławki. Bardzo często większość tych wagonów była zajęta przez sowieckich żołnierzy, wracających z Niemiec i zachodnich terenów polskich do ZSRR.

Kiedy na stację wjechał pociąg, zapadła już noc. Było już kilka minut po dziewiętnastej. W owym czasie nie było elektrycznego światła. W prowizorycznej stacyjnej poczekalni tliła się naftowa lampa. Pasażerowie, w większości kupcy z Sokołowa, wyszli na peron. Zaczęli podchodzić do uchylonych drzwi wagonów, szukając wolnych miejsc 1. Jednak większość była zajęta przez sowieckich żołnierzy. W tym czasie kilku partyzantów podeszło do parowozu i poleciło maszyniście, aby bez ich zezwolenia nie ruszał w dalszą drogę. Kilku innych, z elektrycznymi latarkami w rękach, weszło do wagonów. Oznajmili podróżnym, że są polskimi żołnierzami. Zaczęli legitymować ludzi, szukając w ten sposób ubeków. Ci, w większości, przyjeżdżali tu w cywilnych ubraniach. Minęło kilkanaście minut, czas odjazdu pociągu już dawno minął, a on stał nadal nieruchomo w miejscu. Znajdujący się w wagonach ubecy szybko zorientowali się, że ci żołnierze nie są z Ludowego Wojska Polskiego, lecz partyzanci. Jak już wcześniej nadmieniłem, oficerowie z oddziału "Łupaszki" czy "Młota", mieli pięknie uszyte mundury. Nosili buty z cholewami, tzw. oficerki. Na czapkach orły z koroną, jakich nie posiadali oficerowie Ludowego Wojska Polskiego. O tym wszystkim ubecy zaraz dali znać jadącym w pociągu sowieckim żołnierzom, jakie to wojsko kontroluje podróżnych. Do jednego ze środkowych wagonów podszedł partyzant w oficerskim mundurze. Zajrzał w jego ciemne wnętrze. Nie mogąc jednak dokładnie zlustrować jego całości, wszedł na stopień wagonu. Wtedy spod ściany rozległa się długa seria z pepeszy i głosy komendy w języku rosyjskim. Oficer krzyknął, chwycił się za piersi i spadł ze stopnia wagonu na ziemię. Ujrzawszy to partyzanci chwycili swego oficera pod ręce, a w otwarte drzwi wagonu wrzucili granat. Za moment drugi. Rozległy się krzyki i jęki rannych Rosjan. Lżej ranni zaczęli krzyczeć, by nie strzelano, że się poddają. Odezwały się strzały przy innym wagonie, a za chwilę zaczęli z niego wychodzić sowieci z podniesionymi rękami. Wagon do którego wrzucono granaty, zaczął się palić. W międzyczasie zatrzymano dwóch mężczyzn. Po krótkiej chwili zastrzelono ich seriami z automatów. Kilku innych wyskoczyło na drugą stronę peronu. zaczęli uciekać przez tory, w kierunku studni - zdroju, z którego zimą i latem płynęła woda. Byli to zapewne ubecy i tacy, którzy bali się kontroli. Handlarze tytoniem, materiałami łokciowymi i innymi bez zezwolenia. tym ostatnim zazwyczaj partyzanci nie robili żadnej krzywdy, gdyz ludzie musieli jakoś z czegoś żyć i utrzymywać swoje rodziny. Toteż nie strzelano za nimi. Wagon do którego wrzucono granaty, palił się dalej, lecz nikt nie próbował go gasić. Jego drewniana konstrukcja spłonęła prawie całkowicie. Partyzanci po rozbrojeniu jadących w pociągu Rosjan i dokładnym spenetrowaniu wagonów, zabrali ciężko rannego kolegę i wycofali się. Po upływie godziny pociąg ruszył w dalszą drogę. Po tym wydarzeniu ubecy z Sokołowa nadal przyjeżdżali w cywilnych ubraniach do Kosowa w dni targowe, lecz już nie czekali do wieczora, lecz odjeżdżali wcześniejszym pociągiem.

1. Tym pociągiem jechal do Sokołowa mój ojciec...