Szlakiem Młota i Łupaszki

Article Index

CZĘŚĆ IV

Atakowano głównie pierwszą grupą. Jadący w ciężarówkach żołnierze zostali całkowicie zaskoczeni. Partyzanci siali gęstym ogniem po kabinach i skrzyniach samochodów. Rozlegały się głosy komend i jęki rannych. Z wozów zaczęli wyskakiwać żołnierze, strzelając na oślep w przydrożne krzaki. Ich ogień był jednak zbyt słaby. Blisko połowa została zabita. Wielu było rannych. Dwa pierwsze samochody zaczęły płonąć. Leżący obok nich żołnierze wołali, że się poddają.

- Rzucić broń i wychodzić! - odpowiedzieli partyzanci. Na odpowiedź nie czekali długo. Z ziemi poczęły się podnosić postacie z podniesionymi rękami. Partyzanci przestali strzelać. Jeńców spędzono w jedno miejsce. Było ich ponad pięćdziesięciu. Oprócz nich - piętnastu zabitych i około dwudziestu rannych. Tym ostatnim opatrzono rany. Zdrowym zabrano około pięćdziesięciu mundurów i tyleż par butów. Z pola walki zebrano wszystką broń. Partyzanci zdobyli dwa ciężkie karabiny maszynowe, kilka erkaemów i inną broń. Jeden erkaem zaraz otrzymał "Skała". Część broni zniszczono.

Kiedy walki dobiegły końca i żołnierze z podniesionymi rękami poddali się partyzantom, druga grupa żołnierzy szybko opuściła swe samochody i zajęła w polu obronne pozycje. Dowódca tej grupy, a właściwie całej tej ekspedycji, kapitan Cynkin, widząc przewagę partyzantów, których ilość określił na kilkuset, nie zamierzał walczyć. Pragnął tylko uwolnić z rak partyzantów wziętych do niewoli żołnierzy. Wyszedł więc z ukrycia i ruszył w ich kierunku. Z odległości stu metrów rozpoczął pertraktacje z "Zygmuntem". Szybko zawarli układ. Partyzanci zwolnią wziętych do niewoli żołnierzy, a oni przez kilka godzin nie będą ich ścigać. "Zygmunt" i "Młot" przystali na te propozycję, bo na cóż przydaliby się im jeńcy? Wiedzieli również, że w krótkim czasie wojsko może otrzymać posiłki. Przeciąganie rokowań i postoju byłoby błędem. Poza tym mieli kilku rannych. Wśród nich, ranny w nogę kapitan "Nowina". Jego prawdziwe nazwisko - Lech Bejnar. Kilkanaście lat później znany jako Paweł Jasienica. Autor książek historycznych, w tym "Polska Piastów". 1

Nadchodzącą noc postanowiono wykorzystać do dalszego marszu, kierując się w rejon lasów Stoczka Węgrowskiego. Szli szerokim polnym gościńcem. Zbliżała się północ. Byli już blisko wsi Żeleźniki. Kilkaset metrów od pierwszych domów idącą sto metrów przed oddziałem szpice zatrzymał donośny głos:

- Stoj, kto idiot?

- "Młot" - odparł partyzant zbliżając się do wartownika, ponieważ na wycofanie się było już za późno.

- Kakij "młot" - zawołał ponownie Rosjanin. Rozległa się długa seria z partyzanckiego automatu. Wartownik padł, ale w kilkanaście sekund później na skraju wsi została wystrzelona w górę rakieta. W jej świetle, w odległości około dwustu metrów, partyzanci zobaczyli wojskowy biwak. Po obu stronach drogi stały wojskowe samochody, wokół których poruszać się zaczęły sylwetki żołnierzy. Uruchomili oni dwa samochody, a ich światła skierowali w stronę, skąd padły strzały. W tym czasie "Młot", "Zygmunt" i "Wiktor" przez kilka sekund wymieniali swoje uwagi - wycofać się czy atakować. Byli w lepszej sytuacji od Rosjan. Znajdowali się na niewielkim wzniesieniu, skąd w świetle samochodowych reflektorów widzieli obóz przeciwnika. Zanim żołnierze wykręcili samochody i skierowali reflektory na partyzantów, padła komenda ? rozwinąć oddział po obu stronach drogi i ognia do sowietów.

Zaterkotały karabiny maszynowe i automaty. Przeciwnik natychmiast odpowiedział ogniem. Zaraz też zgasły reflektory samochodów. Partyzanci jednak zdążyli zauważyć ich sylwetki. Mimo panujących ciemności, sypali gęstym ogniem na sowiecki biwak. Od ich pocisków zapalił się samochód, po nim drugi i trzeci, oświetlając swymi płomieniami Rosjan. Na to tylko czekali partyzanci. Widzieli przeciwnika jak na dłoni. Sami nadal byli niewidoczni. Wkrótce dowódcy dali polecenie, by otoczyć wroga szerszym półkolem. Skokami przysuwali się coraz bliżej samochodów. Rosjan płonące samochody i wybuchy benzyny zmusiły do zmiany swojego stanowiska. Uciekali daleko w pole. Wiielu z nich dosięgły zaraz serie z karabinów maszynowych. Po półgodzinnej walce opanowana została większość biwaku. Partyzanci znaleźli się tuż przy samochodach. Zobaczyli wtedy że około stu kroków dalej, przy ostatnim wozie znajduje się armata i kilku Rosjan ustawia działo, kierując jego lufę w ich stronę. Otworzyli więc gwałtowny ogień do obsługi działa. Padła część załogi. Pozostali skryli się za armatą. Dwóch uciekło w pole. Partyzanci podbiegli do działa. Schwytali też jednego Rosjanina, który jak się okazało był celowniczym armaty. Po całkowitym opanowaniu biwaku, Polacy przeładowali na swe furmanki żywność i część wojskowego ekwipunku. Postanowiono szybko opuścić to miejsce , gdyż rosyjscy żołnierze, którzy zbiegli ze swego obozu w pole, z dalszej odległości ostrzeliwali partyzantów. Przyczepiono więc do konnego wozu zdobytą armatę z kilkoma skrzynkami amunicji i ruszono wąską polną drogą w kierunku wschodnim, zabierając ze sobą rosyjskiego żołnierza , który potrafił obsługiwać armatę. 2

Był to najwyższy czas, by opuścić zdobyty biwak, gdyż dwa kilometry dalej, za Żeleźnikami, stała kompania polskich żołnierzy, wysłanych do zwalczania partyzantki. Żołnierze ci, słysząc strzały, pospieszyli Rosjanom na pomoc. Gdy znaleźli się na miejscu potyczki, zebrali rozproszonych Rosjan i ruszyli w pogoń za partyzantami. W tym czasie oddział partyzancki oddalił się od miejsca potyczki około 700 metrów. W świetle dogasających samochodów zauważyli, ze polscy i rosyjscy żołnierze ruszyli ich śladami. Wówczas "Zygmunt" zatrzymał wóz ciągnący armatę. Kazał wziętemu do niewoli Rosjaninowi wycelować działo i oddano w kierunku ścigających żołnierzy kilka strzałów. To poskutkowało. Polscy i sowieccy żołnierze nie tylko się zatrzymali, aleszybko zaczęli się wycofywać. Wtedy partyzanci ponownie przyczepili działo do wozu i ruszyli przed siebie. A wziętego do niewoli celowniczego puścili wolno.

1 Po bitwie rannego "Nowinę" partyzanci zawieźli do szpitala na Klimowiźnie. Po opatrzeniu rany został przewieziony do Hilarowa i ukryty u Stanisławy Stelęgowskiej ps. "Róża", sierżanta AK. Podczas okupacji była ona zastępcą komendanta szpitala polowego w Kosowie. Po kilku dniach "Nowinę" przeniesiono za Bug, do Jasienicy, gdzie ukrywał się za ołtarzem w miejscowym kościele pod wezwaniem św. Pawła. Stąd też późniejsze jego nazwisko - Paweł Jasienica.

2 Była to prawdopodobnie armata kalibru 75 milimetrów z krótką lufa, o zasięgu 5-6 kilometrów. Pocisk odłamkowo-burzący ważył 6 kg. Inni mówili, że była to armata kalibru 45 milimetrów.