Historia żołnierza z oddziału Młota i Huzara

Article Index

Wracając wszakże do głównego wątku opowieści dochodzimy do dnia, w którym rozegrały się tragiczne wydarzenia, brzemienne w skutkach. Opisuję je tutaj, korzystając z notatek jakie zrobiłam po rozmowie z Ojcem, chociaż teraz zarzucam sobie, że nie byłam podczas tej rozmowy bardziej dociekliwa.

W czerwcu 1949 r., a dokładnie w dniu imienin „Młota” 27 czerwca, planowane było zgrupowanie, to znaczy miał przyjść „Huzar” ze swoimi ludźmi, żeby razem z „Młotem” zadecydować o dalszych planach organizacji.

Imieniny miały być wyprawione na kolonii u państwa Tryniszewskich, a w przeddzień ojciec z Leopoldem poszli po jedzenie do Bronisława Godlewskiego. Tam było akurat małe przyjęcie, więc trochę dłużej im zeszło, aż przyszedł w ślad za nimi „Młot”. Gośćmi gospodarza był gajowy Macuta z żoną. Pani Macutowa była podobno bardzo ładna i pięknie śpiewała. Ojciec opowiadał, że czuło się, że podoba się ona wszystkim zgromadzonym tam mężczyznom. Trochę wódki też zrobiło swoje (ojciec wspomina że wypito kilka kolejek) i nastrój był bardzo wesoły. Nagle ktoś przyszedł i powiedział, że we wsi jest zabawa i trzeba zachowywać się cicho, bo na zabawie są też milicjanci. Wtedy „Młot” wydał chłopcom rozkaz pójścia na tę zabawę i rozbrojenia milicjantów. Zaczęto mu perswadować i przypominać, że ma przyjść „Huzar”, że trzeba być cicho. Wtedy „Młot” wyjął pistolet i 2 razy strzelił w sufit, więc ojciec zabrał mu pistolet i wyprowadzono go na podwórko. Tam też się awanturował, więc po całkowitym rozbrojeniu ojciec z bratem poprowadzili go w stronę lasu, robiąc mu po drodze wymówki. W pewnym momencie „Młot” położył się w zbożu i stwierdziwszy że nie ma papierosów, kazał im wrócić do Godlewskiego i wziąć od niego papierosy, po czym zasnął. Poszli więc obydwaj, przekonani że „Młot” będzie spał tam, gdzie go zostawili. Gdy wrócili z papierosami nie zastali go w zbożu. Zaczęli więc szukać, bo zbliżał się świt i za chwilę mógł przyjść „Huzar” z ludźmi. Szukali go w bunkrze i u państwa Tryniszewskich, gdyż chcieli oddać komendantowi broń i torbę, żeby nie było wstydu przed „Huzarem”. Aż tu nagle widzą całą grupę z „Huzarem”, jak stoją przed stodołą Siekluckich na skraju lasu, a drogą od Wólki idzie „Młot”. Wtedy ustalili, że Poldek podejdzie do „Młota” i odda mu broń i torbę a ojciec zamelduje się u „Huzara”. Podczas meldowania się ojciec usłyszał strzał od strony „Młota” i zobaczył padającego Poldka. Wtedy ojciec błyskawicznie się odwrócił i strzelił do „Młota”, a następnie rzucił całą broń jaką miał pod nogi „Huzarowi”, płacząc i mówiąc, że już mu wszystko jedno, nawet to czy go „Huzar” zabije. I wtedy zobaczył, że Poldek podnosi się na rękach, więc wstąpiła w niego nadzieja na uratowanie brata. Pan Edward Sieklucki poproszony o pomoc stawił się z furmanką, na którą załadowano rannego Poldka i cała grupa, wraz z „Huzarem” i jego partyzantami, ruszyła leśną drogą. „Huzar” powiedział, że teraz muszą się gdzieś zamelinować i dodał, wskazując na furmankę coś, co jak ojciec opowiadał bardzo go przygnębiło, a mianowicie: - ”a z niego i tak gówno będzie”.

Oddając jednak sprawiedliwość „Huzarowi”, ojciec powiedział, że ciągle jest pod wrażeniem i podziwia go za jego opanowanie, jakie wykazał w tych dramatycznych chwilach gdy padły strzały. Niemniej jednak idąc tak z „Huzarem” obok furmanki nie był pewny, czy ten go nie zabije, obawiając się, że ojciec szukając ratunku dla brata ujawni się, zanim „Huzar” znajdzie bezpieczne schronienie. Więc włożył rękę z pistoletem pod derkę, jednocześnie podtrzymując brata, a wtedy podobno Poldek przytrzymał go za tę rękę, spojrzał w oczy i głową pokręcił na „nie”.
Ojciec zawiózł Poldka do ziemianki. Ryszard, trzeci brat przyprowadził doktora Radziszewskiego, później przyjechał też z Pobikier ksiądz Borysiewicz. Pan Franio Rytel opowiadał nam po latach, że był obecny podczas wizyty księdza i że ranny przyjął ostatnie namaszczenie ale do spowiedzi nie doszło, bo przy otwieraniu ust nie wychodził żaden głos tylko bąble powietrza. Rana była ciężka, bo w brzuch i na wylot, wdała się więc gangrena i much nie dało się odgonić jeszcze za życia. Ojciec wspomina, że gdy Leopold mógł jeszcze mówić, to tak jakby w malignie szeptał, że trzeba jechać na zachód, bo tam można uczyć się i żyć szczęśliwie.
Męczył się tak cały dzień i całą noc, zanim skonał. Pochowany został potajemnie w rodzinnym grobie w Winnie. Niestety w połowie sierpnia udało się w końcu UB dowiedzieć o miejscach pochówku Leopolda i „Młota”, obydwa ciała zostały wykopane, zabrane i do dzisiaj nie wiadomo co się z nimi stało...

Ryszard ukrywał się jeszcze do kwietnia 1954 r., ale było coraz trudniej, dom Babci Heleny w Ciechanowcu był permanentnie obserwowany i zaaresztowano go, gdy w nocy do niej przyszedł.

Wcześniej też pewnie śledzono babcię Helenę, gdy przyjeżdżała pomóc mojej mamie przy opiekowaniu się jej córką Grażyną. Mama podjęła bowiem pracę z dala od swoich rodzinnych stron, a mianowicie w Cząstkowie pod Warszawą, żeby móc skuteczniej pomagać ukrywającemu się Czesławowi. Ojcu udało się tak ukrywać na fałszywych papierach i przy ofiarnej pomocy różnych ludzi, aż do marca 1953 roku, kiedy to zaaresztowano go właśnie w Cząstkowie pod Warszawą. W tym czasie moja siostra Grażyna miała już prawie 2 lata, a ja byłam „w drodze”. Mama wspomina, że na rozprawę sądową, która odbyła się w Białymstoku w październiku 1953 roku pojechała ze mną, czyli 12-dniowym niemowlakiem. Wyrok, który zapadł 23 października 1953 roku dotyczył trzech czynów, a mianowicie członkostwa w kontrrewolucyjnej bandzie pod dowództwem „Huzara” i „Młota”, posiadania broni oraz podrobienia dokumentów i posługiwania się nimi. W wyroku powołano się na 86 par. 2kk WP, art. 4. par. 1 dekretu z 13.VI.1946 r., art. 191 KK - akta sprawy Sr 405/53. Kara łączna wynosiła 6 lat pozbawienia wolności oraz utratę praw publicznych i obywatelskich przez 2 lata i przepadek mienia. Ojciec odsiadywał wyrok w Barczewie, Jelczu , Świdnicy, Sieradzu i w Białymstoku. Wyszedł w marcu 1956. roku. Zachowało się kilka jego listów z więzienia, w których pisze, że na szczęście pozwolono mu pracować w warsztatach więziennych, więc uczy się zawodu mechanika i marzy o reperacji samochodów. W jednym z listów do matki pisze tak:
„Nie pisałem Ci nigdy Mamusiu o tem że co noc śni mi się Poldek. Ciągle żyjemy w Radziszewie, zawsze polujemy w lasach Rudzkich i Pobikrowskich. Przeżywam z Nim nasze wszystkie przygody łowieckie jeszcze raz, zawsze dzieje Mu się krzywda zawsze muszę Go nieść bo on chory. Niezwykle wyraźnie staje mi przed oczyma każda ścieżka, których tyle wydeptaliśmy pędzeni wspólną namiętnością myśliwską. Jest mi wtedy ciężko i nic nie pomaga to, że staram się o tem nie myśleć”...