Historia żołnierza z oddziału Młota i Huzara

Article Index

Po jednej z takich obław ojciec przeszedł się po śladach żołnierzy i znalazł list pisany do jakiegoś młodego żołnierza przez jego matkę. W liście tym matka prosiła syna, aby postarał się tak przetrwać służbę wojskową, aby nikogo nie zabić, bo przecież ci młodzi chłopcy w lesie mają też swoje matki, które drżą o ich życie. Ojciec, gdy opowiadał o tym miał łzy w oczach, ponieważ jak powiedział i jego celem było jakoś przeżyć - to ukrywanie się - nikogo nie zabijając. Mówił, że gdy strzelał z erkaemu to oczywiście nie wie czy kogoś nie trafił, ale stanowczo sprzeciwiał się celowaniu i strzelaniu do kogokolwiek. Brzmi to niewiarygodnie, gdy uświadomimy sobie z jakim zapałem zbierał zawsze broń i to, że przebywał właśnie w oddziale partyzanckim, gdzie w każdej chwili mogło dojść do walk. Ale takie właśnie sprzeczności były udziałem niejednego partyzanta i nadają tragicznego wymiaru tamtym czasom i tamtym ludziom. Ten tragizm czuło się w ojcu przez całe właściwie życie. Drugą wstydliwą sprawą była bielizna. Ojciec powiedział, że nie tak bał się śmierci jak tego, że go wezmą w brudnej bieliźnie. Dlatego mimo ciężkich warunków prał ją częściej może od innych.

Jak spędzili tę zimę w bunkrze we trojkę? Zdaje się, że nie najlepiej. To chyba nie był dobry pomysł zamykać na małej przestrzeni dojrzałego mężczyznę, dowódcę, będącego już w konspiracji od kilku dobrych lat, którego na wolności mógł czekać tylko wyrok śmierci, z młodzieńcami w wieku 19 i 21 lat, którzy chcieli uczyć się, pracować, kochać i którzy chyba już wtedy nie wierzyli, że będzie trzecia wojna światowa i Zachód przyjdzie nam z pomocą, a ich wina, czyli nielegalne posiadanie broni - nie była tak wielka.

Franciszek Rytel - „Franio”, (jak zawsze mawiał o nim ojciec) - mieszkaniec okolicznych Czaji, który jako jedyny bywał w tej lepiej zamaskowanej ziemiance, opowiadał nam po latach, że chłopcy odnosili się do „Młota” z szacunkiem i że panowała tam bardzo dobra atmosfera, na przykład w czasie Świat Bożego Narodzenia 1948 r. grano w karty i żartowano. Do „Młota” zwracano się oficjalnie „Panie Komendancie”, chociaż między sobą mówiono o nim „Stary”. Ojciec wspominał jednak, że dochodziło między nimi nieraz do bardzo ostrych dyskusji na tematy polityczne. „Młot” był bezkrytyczny wobec czasów przedwojennych; - chłopcy, jak większość chyba młodych ludzi, marzyli o lepszej sprawiedliwej Polsce, gdzie nie będzie takich obszarów biedy jaką widywali nieraz na wsiach. Wspólna niewątpliwie dla wszystkich była silna niechęć do Sowietów i ich hegemonii. Szczególnie Poldek był nieprzejednany w takich rozmowach i niewątpliwie narastała między nim a „Młotem” wzajemna niechęć. Ojciec częściej wychodził, bo polował.

Jak oni żyli w tych tak ekstremalnie trudnych warunkach? Pomagała im matka Helena, liczna rodzina z Radziszewa, Franciszek Rytel, pan Bronisław Godlewski który był zakonspirowany w siatce, ale także rodziny Siekluckich, Tryniszewskich, Boguszewskich, Białych, Mościckich, gajowy Zapisek - ci wszyscy szlachetni ludzie, którzy dobrze wiedzieli co grozi za taką pomoc, ale nie odmawiali jej tym, którzy tak straceńczo bronili wspólnej wolności. I jakie to niezwykłe, że wśród tak dużej grupy ludzi nie znalazł się żaden konfident. Przecież kilka wsi wiedziało o tym, kto ukrywa się w lesie - nikt jednak nie wydał.

Był jeszcze jeden problem o którym ojciec niechętnie wspominał, a mianowicie zdarzyło im się odmówić wykonania rozkazu zastrzelenia wskazanych przez „Młota” dwojga osób. Byli to podwładni „Młota” z sokołowskiego oddziału, którym przestał ufać. Ale cała ta sprawa była tak moralnie dwuznaczna, że po prostu twardo odmówili, próbując wyperswadować mu ten pomysł. Po latach Ojciec powiedział Mamie o kogo chodziło, ale prosił, żeby nie ujawniała tej informacji, bo kto nigdy nie był w sytuacji zaszczutego człowieka, tak jak „Młot”, ten nie zrozumie jak lęk i podejrzenia mogą opanować duszę. A poza tym zwykła lojalność wobec ludzi z podziemnego wojska nie pozwalała mu rozgłaszać spraw, które po latach mogłyby nabrać posmaku sensacji i oderwane od kontekstu historycznego być źle zrozumiane. I ja nie wspominałabym tutaj o tej sprawie, gdyby nie sprzeciw mój i całej rodziny wobec faktu, iż postać „Młota” została w ostatnich latach wciągnięta w tryby polityki historycznej, przy czym posłużono się nią w dosyć prymitywny sposób, tzn. zamiast ukazać całą jej złożoność i tragizm, co mogłoby być kształcące dla młodego pokolenia - postawiono ją na pomniku (również dosłownie), wybierając z życiorysu „Młota” tylko te fakty, które były wygodne do podtrzymania tezy o jego niezłomności, a publikacje jakie powstały przy tej okazji ukazywały nie człowieka, zmagającego się z ponurą rzeczywistością, mającego wiele sukcesów ale i też chwile słabości, tylko symbol jakiejś tępej i ślepej nieugiętości.

Na przykład dużym nieporozumieniem wydaje nam się fabularyzowany dokument filmowy pod tytułem „Dwie Polski”, w reżyserii i scenografii Krzysztofa Wojciechowskiego, który został wyemitowany w programie drugim TVP w roku 2002. Cieszę się, że ojciec już wtedy nie żył i tego nie oglądał. Wystąpiły w nim osoby autentyczne takie jak siostra „Młota”, ale też aktorzy, grający osoby żyjące aktualnie. Jedną z głównych postaci jest tam rzekoma wnuczka Czesława Dybowskiego, którą gra Katarzyna Kwiatkowska. Mój ojciec ma cztery wnuczki i każda z nich mówiła, że dziwnie się czuła patrząc na tę aktorkę, tym bardziej, że filmowa wnuczka rozmawiała z osobami, które bez żadnych wątpliwości wyrażały pogląd iż jej dziadek to konfident, pracujący na usługach UB, który teraz chce się jeszcze wzbogacić, występując o emeryturę kombatancką. Autentyczne wnuczki chętnie wypowiedziałyby się w tej sprawie same. Nieraz słyszały przecież rozmowy dziadka z ludźmi, którzy z różnych stron kraju przyjeżdżali z dokumentami do wyrobienia emerytury kombatanckiej, prosić dziadka o poświadczenie, że byli w partyzantce. Dziadek poświadczał, ale sam o taką emeryturę nie występował. Dopiero na 2 lata przed śmiercią, gdy był już bardzo chory, udało się mnie i mamie uzyskać, trochę podstępem, jego podpis pod podaniem o taką emeryturę. Jestem też przekonana, że ogromnym nadużyciem ze strony realizatorów była wyreżyserowana rozmowa siostry „Młota”, starszej już wtedy pani z aktorką podającą się za wnuczkę Czesława Dybowskiego. Wydaje się, że nie do końca starsza pani wiedziała z kim rozmawia. Szkoda też, że bez znajomości faktów wypowiada się w tym filmie Daniel Olbrychski. Dziwi mnie łatwość z jaką ludzie biorą się za historię, bez zadania sobie trudu chociażby przeczytania rzetelnych, opartych na dokumentach opracowań tematu, na jaki się wypowiadają. A na szczęście takie opracowania już są. Dla mnie kompendium wiedzy o tamtych czasach jest książka Kazimierza Krajewskiego i Tomasza Łabuszewskiego „Łupaszka, Młot, Huzar”, wydana przez Oficynę Wydawniczą Volumen. Autorzy zadali sobie trud dotarcia do wielu dokumentów, zdjęć i ludzi. Nie wahają się też przedstawić obok siebie wypowiedzi różnych ludzi, często widzących daną sprawę z innej perspektywy i mających bardzo różne poglądy. Wiem, że w 1994 r. rozmawiali także z moim ojcem. To prawdziwy cud, że udało się go do tej rozmowy namówić, widocznie rzeczywiście uwierzył, że już jest inna naprawdę wolna Polska i warto dać swoje świadectwo o tamtych trudnych czasach.